Tomasz Skory: Należy pan do osób, które spodziewały się, że „Pianista” Romana Polańskiego zdobędzie Palmę w Cannes Złotą?

Andrzej Kołodyński: Muszę przyznać, że tak. Może dlatego, że ten film powstawał dość blisko mojej redakcji.

Tomasz Skory: Ale jako faworyta najczęściej w Cannes wymieniano „Człowieka bez przeszłości” fińskiego reżysera.

Andrzej Kołodyński: No dobrze, ale tego filmu ja nie widziałem. Zresztą „Pianisty” też nie widziałem. Słyszałem natomiast o nim wszystko co możliwe, bo to mimo woli dochodziło do nas. Należało się więc spodziewać czegoś najlepszego.

Tomasz Skory: I po przewodniczącym jury Davidzie Lynchu nie spodziewał się pan, że wybierze raczej film Kaurismakiego.

Andrzej Kołodyński: Ja myślę, że festiwal to jest wielka machina. A taki festiwal jak w Cannes, to także wielka machina polityczna. Tu jest kwestia i nacisków, i pewnego bojkotu Cannes, któremu groziły środowiska żydowskie z Ameryki. Chodziło o pokazanie dobrej woli, że nie ma żadnej tendencji antysemickiej, a wręcz przeciwnie, że jest wreszcie tematyka, która jest ukazana w taki sposób, że zasługuje na jak najwyższe uznanie.

Tomasz Skory: Zatem o przyznaniu Złotej Palmy „Pianiście” Romana Polańskiego mogły przeważyć te żydowskie naciski?

Andrzej Kołodyński: W jakimś sensie tak. Ja żyję wiele lat i bywałem na wielu festiwalach, i muszę powiedzieć, że nie ma festiwalu – takiego wielkiego międzynarodowego – który byłby czystym festiwalem, to znaczy, w którym liczyłyby się tylko wartości artystyczne. A jeżeli idą w parze i wartości polityczne, i wartości artystyczne, jak to się dzieje tym razem, bo jest to niewątpliwie wielki film, to są rzeczy, które naprawdę się liczą, mają pewien ciężar gatunkowy. Więc jeżeli to wszystko się łączy, to nagroda jest jak najbardziej zasłużona.

Tomasz Skory: A gdyby się skupić na wartościach artystycznych „Pianisty”, czy uznałby pan tę nagrodę za uznanie dla znakomitego warsztatu doświadczonego filmowca, dla pieczołowitości w odtwarzaniu szczegółów czy raczej dla samej tej rzeczywiście nadzwyczajnej historii „Robinsona Warszawskiego”.

Andrzej Kołodyński: Ja myślę, że i jedno, i drugie idzie w parze. Z tego co wiem, co działo się na planie, ta niebywała pieczołowitość, ta praca nad odtworzeniem atmosfery itd. Myśmy drukowali taki reportaż ze zdjęć – to robi ogromne wrażenie. To rzeczywiście była inscenizacja wielkiej miary. To jest taki film, który coś znaczy. To jest coś innego w dzisiejszym kinie, które ogranicza się do efektów raczej zewnętrznych. Mamy teraz te możliwości wirtualne, a tutaj jest solidna, porządna robota, bo to jest budowanie innego świata.

Tomasz Skory: Czy my Polacy – według pana – mamy moralne prawo uważać się za wyróżnionych po części tą nagrodą? Film jest w niewielkim jstopniu polski – reżyser od dziesiątków lat pracuje za granicą. Czy my też dostaliśmy tę nagrodę, czy możemy się do niej przyznać?

Andrzej Kołodyński: Z całą pewnością. Ja myślę, że jest coś bardzo ładnego w tym, że Polański, który zaczynał w Polsce, a potem miał ten odlot zagraniczny, wielką karierę zagraniczną, wraca do Polski i robił tu swój film. Była też – przypomnę – „Zemsta”. Polański jakby z powrotem wraca do korzeni. Jest w tym coś bardzo ładnego.

Tomasz Skory: A dlaczego w takim razie, ten częściowo polski film trafi do Polski dopiero we wrześniu? Toż to wygląda troszeczkę jak odcinanie się od polskości. Taki internacjonalizm, dla którego Polska jest jakimś końcem świata, gdzie owszem można coś nakręcić, ale nie koniecznie pokazywać.

Andrzej Kołodyński: Ale to nie jest tylko kwestia polskiej premiery, to jest w ogóle premiera światowa. Jest naturalne, że na wakacje, na miesiące letnie – owszem amerykanie uważają, że to jest jakiś taki moment peaku, że to jest największa publiczność, dlatego że nie ma nic innego do roboty i chodzi do kina. Natomiast doświadczenie europejskie jest zupełnie inne. Najlepszym sezonem na duży film, który powinien przynieść jakieś pieniądze, który powinien ściągnąć do kin dużą publiczność, są wczesne miesiące jesienne – a już w Polsce z całą pewnością.

Tomasz Skory: Wróży pan „Pianiście” sukces komercyjny w Europie? Pewnie tak, ale czy w Stanach Zjednoczonych na przykład?

Andrzej Kołodyński: Wie pan, trudno powiedzieć o rynku amerykańskim, ale kto wie, czy w tej szczególnej atmosferze film nie wzbudzi większego zainteresowania niż gdyby to była taka szeregowa pozycja na ten temat. I ja mu jednak wróżę tu powodzenie.