Biologiczny ojciec zmarłego w ubiegłym tygodniu Steve'a Jobsa, który nigdy nie spotkał się ze swoim synem, bardzo żałuje decyzji o porzuceniu swojej rodziny - donosi "Wall Street Journal". Mężczyzna twierdzi, że szukał kontaktu z synem i dwukrotnie dostał od niego odpowiedź na swoje maile.

Syryjski imigrant Abdulfattah "John" Jandali studiował w Madison w stanie Wisconsin, kiedy związał się ze studentką Joanne Schieble. Owocem romansu był Steve, urodzony w 1955 roku. Jak powiedział "WSJ" Jandali, ponieważ ojciec Joanne nie aprobował ich związku, kobieta postanowiła oddać dziecko do adopcji. Steve został zaadoptowany przez Paula Jobsa, operatora maszyn bez średniego wykształcenia, i jego żonę Clarę.

Po śmierci ojca Joanne wyszła za mąż za Jandalego, a po ukończeniu studiów oboje zamieszkali w Syrii, gdzie Abdulfattah - który zrobił wcześniej doktorat - liczył na karierę w dyplomacji. Polityczne problemy w Syrii pokrzyżowały jednak te plany i oboje wrócili do USA. Tam urodziła się im córka Mona.

Kilka lat później biologiczni rodzice Jobsa rozwiedli się. Gdy Jobs dorósł, odnalazł matkę, która nosiła już wtedy nazwisko drugiego męża - Simpson. Kontaktował się także z biologiczną siostrą Moną, dziś znaną pisarką, autorką książki o poszukiwaniu ojca "Lost Father". Z kolei Jandali, który zrobił tymczasem karierę w biznesie - jest szefem kasyna Boomtown w Reno w stanie Nevada - dopiero w 2005 roku dowiedział się, że Steve Jobs, sławny wynalazca i założyciel firmy Apple Inc., jest jego synem. Bezskutecznie próbował nawiązać z nim kontakt.

Jak opowiedział w wywiadzie dla "WSJ", w ciągu ostatniego roku, kiedy choroba Jobsa postępowała, systematycznie wysyłał do niego e-maile, pytając o stan zdrowia. Osoba zbliżona do rodziny Jobsów zdradziła anonimowo, że Steve nie odpowiadał na korespondencję ojca. Jandali twierdzi natomiast, że otrzymał dwie odpowiedzi. Sześć tygodni przed śmiercią Jobs miał odpisać krótko: "Dziękuję".