"Widziałem 3-osobową rodzinę, ich mieszkanie coraz bardziej wypełniało się dymem... Podbiegli do okna, przykrywali się kocami, próbowali zaczerpnąć powietrza... Po chwili już ich nie widziałem" - mówi jeden ze świadków pożaru wieżowca w Londynie. Prawie 30-piętrowy apartamentowiec stanął w ogniu w zachodniej części miasta, w dzielnicy West Kensington.

Jedna z osób podkreśla, że gdy wybuchł pożar, dym był już praktycznie wszędzie. 

Na wyższych piętrach ludzie oczywiście spali, nie mieli pojęcia co się dzieje. Jeśli mam być szczery - nie sądzę, by połowa z nich zdołała się uratować. Tam były w oknach dzieci, ludzie święcący swoimi telefonami komórkowymi, by im pomóc. Ale strażacy nie dali rady wspiąć się po schodach - mówi brytyjskim mediom jeden ze świadków. 

Widziałam ludzi krzyczących "ratunku!" z 20. piętra... Świecili światłami, ale teraz przestali. Nie wiem, co się z nimi stało - czy są bezpieczni czy nie. To naprawdę straszny pożar. Nigdy w życiu czego podobnego nie widziałam - mówi inna mieszkanka Londynu. Jedna z kobiet dodaje: Bardzo łatwo wyłapać z tłumu ludzi, którzy uciekli z płonącego budynku. Są w piżamach, wybiegli w tym w czym spali... To ludzie, którzy są wstrząśnięci. Jeden z mężczyzn był załamany, on mówi że stracił w płomieniach żonę. Sam uciekł, ale nie ma z nią kontaktu.

Wszyscy świadkowie podkreślają, że w środku mieszkalnego budynku mogli zostać uwięzieni ludzie. Widzimy osobę przy oknie - które wcześniej było zamknięte, teraz jest otwarte... Ta osoba jest między 11. a 14. piętrem - relacjonuje w rozmowie z brytyjskimi mediami świadek potężnego pożaru apartamentowca Grenfell Tower.W górnej części budynku widziałem kobietę wołającą o pomoc. Ona się nie wydostała... I przerażający widok - kobieta, która za okno wystawiała swoje dziecko, by je uratować. Krzyczała o pomoc. Tam będą dziesiątki, jeśli nie setki zabitych.

Rodziny i znajomi mieszkańców budynku drżą o ich życie. Tam jest moja przyjaciółka Rose. Ona powtarzała tylko jedno: "Jest gorąco, jest gorąco". Tylko to mówiła. Próbowałam się do niej teraz dodzwonić, ale już nie było z nią kontaktu... Ona mieszkała na 7, piętrze. to przerażające... Tu nie chodzi tylko o Rose. W tym bloku mieszkali też inni ludzie - znałam ich, m.in. babcia chłopca, który chodzi do klasy z moim synem. Mam nadzieję, że oni cali z tego wyszli... Proszę wybaczyć, nie mogę już mówić... - mówi poruszona mieszkanka Londynu.

Inny londyńczyk relacjonuje: Mój kuzyn mieszka na 18. piętrze - nie mogliśmy do niego wejść. Policja i służby kazały nam odejść - więc musieliśmy przebić się do środka, kiedy strażacy weszli do góry, by zabrać dzieci na dół. Widziałem, że jedno z tych dzieci nie mogło oddychać... Mój wuj był w środku, mój kuzyn był w środku na 18. piętrze - to była straszna chwila... Ale wyprowadziliśmy ich stamtąd - służby medyczne wzięły ich do szpitala, nie wiemy co dzieje się z nimi w tej chwili.


Wielu mieszkańców wieżowca nie spało w momencie wybuchu pożaru

Budynek był w większości zamieszkany przez muzułmanów. Według relacji świadków, wielu mieszkańców wieżowca nie spało w momencie wybuchu pożaru ze względu na trwający święty miesiąc ramadanu, kiedy członkowie społeczności muzułmańskiej zgodnie ze zwyczajem dopiero po zmierzchu mogą przerwać post i zjeść posiłek. Jeden z rozmówców telewizji Sky News mówił, że to znacznie pomogło w przeprowadzeniu ewakuacji.

Co przyczyną pożaru?

Według dwóch mieszkańców budynku przyczyną pożaru mogła być awaria instalacji elektrycznej w rejonie czwartego piętra; londyńska straż pożarna odmówiła spekulacji na temat źródła ognia.

Rezydenci oskarżali operatora budynku o stworzenie "niebezpiecznych warunków do życia"

W wybudowanym w 1974 roku budynku znajduje się ok. 120 mieszkań, które w większości są lokalami komunalnymi zarządzanymi przez władze dzielnicy Kensington and Chelsea i prywatnego operatora KCTMO.

W latach 2015-16 budynek przeszedł remont, w trakcie którego m.in. wymieniono okna i wzmocniono elewację. Grupa rezydentów prowadząca bloga Grenfell Action Group opublikowała jednak artykuł, w którym oceniła, że "jedynie incydent, który będzie skutkował utratą życia mieszkańców pozwoli na przeprowadzenie zewnętrznej analizy, mającej rzucić światło na działania, charakteryzujące zgubne zarządzanie tej niefunkcjonującej organizacji".

Jednocześnie rezydenci oskarżyli operatora budynku KCTMO o stworzenie "niebezpiecznych warunków do życia" i "niespełnienie wymogów przepisów dotyczących bezpieczeństwa". Ostrzegli, że błędne zarządzanie nieruchomością "jest przepisem na przyszłą ogromną katastrofę".

(mal)