Co najmniej 31 osób zmarło w Stanach Zjednoczonych z powodu gorączki Zachodniego Nilu. To dane jedynie z ubiegłego tygodnia. W ciągu siedmiu dni liczba zarażonych wzrosła o prawie 650. Od początku roku choroba zabiła za Oceanem 118 osób, ponad dwa i pół tysiąca zostało zarażonych.

Najwięcej przypadków gorączki Zachodniego Nilu, prawie 40 procent, zanotowano w Teksasie. Pojedyncze przypadki choroby wystąpiły we wszystkich stanach USA z wyjątkiem Alaski i Hawajów. Liczba zachorowań w tym roku jest już trzy razy wyższa niż w całym ubiegłym roku, kiedy stwierdzono 712 zachorowań i 43 przypadki śmiertelne.

Wirus gorączki Zachodniego Nilu jest przenoszony przez komary. Głównymi objawami choroby są bóle głowy i mięśni, gorączka oraz nudności. Zakażenie może prowadzić do zapalenia mózgu czy zapalenia opon mózgowych, a to z kolei - do paraliżu, śpiączki czy wreszcie śmierci.

Choroba pochodzi z Afryki. W Nowym Jorku wykryto ją po raz pierwszy w 1999 roku. Dwa lata temu pojawiła się w Turcji, Grecji, Rumunii i Rosji. W sumie w tych krajach zmarło kilkanaście osób.