"Akcja wydobycia górników potrwa dnie i tygodnie. Z mojego doświadczenia wynika, że może to potrwać nawet około 2 tygodni" – powiedział szef zmiany ratowników Jaroslav Provazek. W wyniku wybuchu metanu w kopalni Stonava w Karwinie w Czechach zginęło 13 górników. Wśród ofiar śmiertelnych jest 12 Polaków i Czech. Dziesięciu górników zostało rannych. Jeden z najlżej rannych polskich górników, który przebywał w szpitalu w Karwinie, został wypisany z placówki. Stan jednej z osób jest ciężki. W związku z tragedią niedziela w całej Polsce będzie dniem żałoby narodowej.

Do katastrofy górniczej doszło w czwartek o godz. 17.16. Górnicy znajdowali się 800 metrów pod ziemią. Zginęło 13 osób, 12 Polaków i Czech. 10 osób odniosło rany, z czego trzech trafiło do szpitali. Stan jednego z nich jest krytyczny. W czasie wybuchu pod ziemią pracowało 23 górników - większość z nich to Polacy. Do pracy w Czechach wysłała ich firma Alpex. Kopalnia w Karwinie jest częścią OKD, producenta węgla kamiennego należącego do państwowej spółki Prisko.

W tej chwili warunki na dole uniemożliwiają poszukiwania. Tam wciąż jest atmosfera, która grozi wybuchem. Nie możemy tam posłać ratowników. To zbyt ryzykowne. Mamy stuprocentową pewność, że poszkodowani nie żyją. 12 osób. Po nich idziemy. Po każdego z nich, ale oni już nie żyją. Pracujemy, by ratownicy byli bezpieczni i zrobimy wszystko, by górników wydostać - powiedział Jaroslav Provazek.

W akcji na dole pracuje 65 ratowników czeskich i 13 polskich z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Robimy tamy przeciwwybuchowe. Transportujemy materiał, który jest do tego potrzebny. Stawiamy cztery tamy. Dostarczamy też azot, aby obniżyć poziom tlenu i ugasić ogień - powiedział Provazek.

W piątek przyszedł do kopalni polski górnik Grzegorz Wierzbicki. Ze łzami o oczach mówił, że w tragedii zginęli jego koledzy ze zmiany. To byli moi koledzy, byłem przodowym tej zmiany. Gdyby nie to, że jestem na chorobowym, byłbym z nimi na dole. Stwierdzono u mnie chorobę zawodową - pylicę. Załatwiam rentę i dlatego nie byłem na dole. To jak utracić braci. Przyszedłem tu z potrzeby serca, by oddać im hołd - powiedział.

Wierzbicki, który jest górnikiem od 22 lat, z trwogą opowiada o wybuchu metanu, który doprowadził do tragedii w czeskiej kopalni. Każdy wie, co to jest wybuch. Na powierzchni się on rozejdzie, ale tam są korytarze. One są jak lufa. Siła zmiata wszystko, co jest na drodze. Po wybuchu powstaje wysoka temperatura. Nawet gdyby ktoś przeżył, to się udusi. Lutnie, które doprowadzają powietrze, są zdemolowane - mówił.

Czescy i polscy ratownicy w karwińskiej kopalni uczestniczą w akcji na dole

Sprawą wybuchu zajmuje się Czeski Urząd Górniczy. Na miejsce przyjechali też przedstawicie Wyższego Urzędu Górniczego z Polski. 

Czescy specjaliści ustalili, że stężenie metanu musiało być kilka razy wyższe od dopuszczalnego przez normy. Bardzo prawdopodobne, że metan uwolnił się nagle. W tej chwili jest zbyt wcześnie, aby mówić, co mogło spowodować ten nagły wypływ, a potem zapalenie się i eksplozję gazu. 

Rejon, gdzie ciągle jest zagrożenie wybuchem ma być oddzielony od reszty kopalni czterema tamami izolacyjnymi. Ich stawianie może potrwać do niedzieli. Pod ziemię trzeba zwieźć potrzebne do tego materiały, a potem przetransportować je w wyznaczone miejsca. W niebezpieczny rejon wtłaczany jest też azot. Chodzi o to, aby w zagrożonym wybuchem miejscu obniżyć poziom tlenu i dzięki temu systematycznie gasić pożar. 

Ratownicy cały czas badają stan atmosfery na dole. 

Dziś w kopalni nie prowadzono wydobycia węgla. Na teren zakładu wchodziły tylko pojedyncze osoby, a plac przed bramą opustoszał. Przybywa za to zniczy, które zapalają tu zarówno Czesi, jak i Polacy - informuje reporter RMF FM Marcin Buczek. Na razie nie wiadomo, na jak długo zagrożony rejon będzie odcięty od reszty kopalni.

Specjalna komisja zbada przyczyny tragedii. Prokuratura w Gliwicach prowadzi śledztwo

Przyczyny tragedii będzie badała specjalna komisja, w skład której wejdą czescy śledczy, kierownictwo kopalni, przedstawiciel polskiej firmy, która zatrudniała górników i przedstawiciele związków zawodowych. 

Pytań jest bardzo wiele. Głównie dotyczą tego, dlaczego nie zadziałały systemy bezpieczeństwa zamontowane w kopalni, w tym specjalne czujniki stężenia metanu. Przed wybuchem nie było informacji o tym, by był z nimi jakiś problem. Czeska kopalnia właśnie ze względu na trudne warunki gazowe uznawana jest za niebezpieczną.

Śledztwo ws. katastrofy prowadzi prokuratura w Gliwicach. Taka decyzja zapadła w Prokuraturze Krajowej. 

Gliwiccy śledczy muszą najpierw otrzymać oficjalne informacje na temat tragedii. Postępowanie z pewnością będziemy prowadzili w ścisłej współpracy z Czechami i będzie polegało na uzyskiwaniu od nich informacji - usłyszał w prokuraturze reporter RMF FM. Może to oznaczać, że śledczy będą głównie korzystać z pomocy prawnej, przewidzianej międzynarodowymi przepisami. W ten sposób można otrzymać materiały z czeskiego postępowania, czy domagać się przesłuchań wskazanych osób.

Śledczy z Gliwic wystąpią też o powołanie transgranicznego zespołu prokuratorów, którzy będą pracować nad sprawą katastrofy.

Prokuratura zastrzega, że jest jeszcze za wcześnie, by mówić o konkretach, nie wiadomo jeszcze nawet, jaka w śledztwie będzie przyjęta kwalifikacja prawna.

Zmarli górnicy pochodzili z 4 województw

Większość z 12 polskich górników, którzy zginęli w katastrofie w kopalni w Karwinie, mieszkała w woj. śląskim. Trzej byli z województw: wielkopolskiego, świętokrzyskiego i kujawsko-pomorskiego.

Jak informuje wojewoda śląski Jarosław Wieczorek, zmarli z woj. śląskiego byli mieszkańcami Zabrza, Chałupek, Gliwic, Jastrzębia-Zdroju, Goleszowa, Cieszyna, Mysłowic i powiatu będzińskiego.

"Tylko węgiel, węgiel się tam liczy!". Konferencja przedstawicieli kopalni przerwana przez ojca górnika, który zginął

Podczas porannej konferencji w Karwinie pytania zadawał m.in. ojciec jednego górników, którzy zarzucał przedstawicielom kopalni "machlojki". Przerwał konferencję i pytał o wykorzystywane pod ziemią kombajny górnicze zwane "alpinami". Tam "alpina" jechała. Tam mój syn jest, on tam został. Jak wy to robicie? Wiecie, że tam jest tyle metanu, a "alpina" tam fedrowała? Z jakiej racji? Folie na te czujniki albo cos kładziecie. Tylko węgiel, węgiel się tam liczy - mówił zdenerwowany mężczyzna.

Powiedział on później dziennikarzom, że potwierdził wcześniejsze informacji o śmierci syna na miejscu w Karwinie. Dodał, że kierownik kopalni przed godz. 6 poinformował go, że cały rejon zostanie zamknięty i nie ma szans na wydostanie górników.

Na Gorącą Linię RMF FM zadzwonił górnik, który - jak nam powiedział - od 20 lat pracował dla firmy Alpex, która do pracy w Czechach wysłała Polaków. Pracowałem w różnych kopalniach. Oni przenosili nas z miejsca na miejsce w zależności od potrzeb- opowiadał. Ostatnio pracował też w kopalni Stonava, na ścianie, gdzie doszło do tragedii. 

To mogłem być ja. Ja pracowałem w tej kopalni, na tej ścianie - mówił drżącym głosem, prosząc o zachowanie anonimowości. 

W mocnych słowach oskarżył osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo w kopalni. Kiedyś, żeby ściana fedrowała, sztygar włożył czujnik metanomierza do reklamówki. Złapali tego sztygara, była afera, ale nie zwolnili go - zaznacza.

oprac.