Jacek Berbeka odnalazł i pochował ciało Tomasza Kowalskiego, który zginął w marcu na Broad Peak - informuje dziennikarz RMF FM Maciej Pałahicki. Nie udało mu się odnaleźć ciała brata Macieja, ale kończy wyprawę i wraca do Polski.

Z Jackiem Jawieniem w poniedziałek dotarliśmy na wysokość ponad 7900 metrów, gdzie zlokalizowane było wcześniej ciało. My już przypuszczaliśmy, że to będzie Tomek Kowalski. Tak się okazało - powiedział reporterowi RMF FM Jacek Berbeka. Był w takim miejscu, gdzie absolutnie nie było możliwości jego wyminięcia. To był taki kominek w pionie i wszyscy wspinający się na Broad Peak, zarówno wchodzący jak i schodzący, musieli po nim przejść i już mieliśmy takie sygnały. Były tu wcześniej wyprawy, które dotarły troszeczkę wcześniej od nas. Pierwsi nam Niemcy zasygnalizowali, przekazując informacje o tej osobie. Następnie jeszcze siedem innych osób, mówiąc, że przepraszają bardzo, że dotykają to ciało, ale nie ma innej możliwości, bo nie ma możliwości wyminięcia - dodał.

Gdy dotarliśmy na miejsce, niestety pogoda nam nie sprzyjała, ale wiedzieliśmy, że w takich warunkach też będziemy działać. Mieliśmy 20 godzin naprawdę bardzo złej pogody. Opad był powyżej kolan, z huraganowym wiatrem, ale wiatr nie był taki zimny. Przeszkadzał nam, ale nie uniemożliwiał nam działania. Kiedy dotarliśmy do Tomka, to rzeczywiście poręcz (lina poręczowa - przyp. red.), po której wspinający się poruszali do góry i w dół, akurat przechodziła przez Tomka i była luźna, nie była wtopiona. Oni wszyscy używali tej poręczy i chcąc nie chcąc, musieli się przepinać na Tomku - wyjaśniał Berbeka. Na szczęście dotarliśmy tam dzień później. Udało nam się Tomka wypiąć z tych poręczy. Z tego bardzo ciasnego miejsca przetransportowaliśmy go ponad 100 metrów w dół. Dalszy transport byłby bardzo ciężki, dlatego że zarówno opady, jak i wiatr uniemożliwiały swobodne działanie, ale po rozmowie z rodzicami ustaliliśmy, żeby w najbardziej możliwym miejscu albo najbardziej sprzyjającym miejscu Tomka po prostu pochować - dodał.

Udało nam się to zrobić z Jackiem Jawieniem. Działaliśmy tam we dwójkę. Znaleźliśmy miejsce w kamieniach, w które on właściwie się wtapiał, żeby nie był rozpoznawalny. Zabezpieczyliśmy go jeszcze linami, zabezpieczyliśmy go kamieniami i został w tym miejscu, w którym już nie będzie możliwości, że ktoś na niego wejdzie, czy po prostu zobaczy, że ta osoba tam jest. Wydaje mi się, że zostało to dobrze zrobione. Ta wysokość była bardzo duża - 7900, niektórzy nawet mówili, że ponad 8 tysięcy metrów, ale zostało przez nas wykonane. Jesteśmy bardzo zmęczeni, można powiedzieć, że ledwo zipiemy. Cały dzień schodziliśmy do bazy. Jesteśmy już bezpieczni, ale jesteśmy zmęczeni tak, jak chyba jeszcze nigdy w życiu nie byliśmy - przyznał Berbeka.

Ciało zlokalizowali uczestnicy austriacko-niemieckiej wyprawy

Miejsce, gdzie znajdowało się ciało jednego z polskich himalaistów, zlokalizowano 5 lipca na wysokości 7900 m n.p.m., na wąskiej grani. Informację na ten temat przekazali Jackowi Berbece członkowie austriacko-niemieckiej wyprawy, która jako pierwsza tego lata dotarła na Broad Peak. Zrobili tylko jedne zdjęcie, które pokazali Polakom po zejściu do bazy. Na jego postawie nie dało się jednak stwierdzić z całkowitą pewnością, czy to Maciej Berbeka, czy Tomasz Kowalski.

Jacek Berbeka, Jacek Jawień i Krzysztof Tarasewicz wyruszyli po ciała zmarłych w marcu himalaistów w połowie czerwca. Była to prywatna inicjatywa Jacka Berbeki, który zorganizował ekspedycję za własne pieniądze i fundusze z ogólnopolskiej zbiórki.

Tragiczny finał wyprawy na Broad Peak

Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli w marcu po pierwszym zimowym zdobyciu Broad Peak. Z pierwszym z nich po raz ostatni nawiązano kontakt na szczycie 5 marca. Następnego dnia o świcie z obozu drugiego na wysokości 6200 metrów wyszedł do góry czekający na Polaków pakistański wspinacz Karim Hayyat. Dotarł do wysokości 7700 m. Nie wypatrzył żadnych śladów i wycofał się do obozu czwartego. Czekał tam do wieczora z Arturem Małkiem. Na polecenie lidera ekspedycji obaj zeszli do bazy ze względu na zbliżające się załamanie pogody.

Wcześniej z "czwórki" wyruszył na dół Adam Bielecki. 5 marca zszedł do bazy wraz z Pakistańczykami Aminem Ullahem i Shaheenem Baigiem, którzy następnego dnia raz jeszcze podeszli na wysokość 7000 metrów. Obserwowali drogę zejścia ze szczytu. Nie przyniosło to jednak żadnego rezultatu.