​Kandydatka na prezydenta Białorusi Swiatłana Cichanouska oświadczyła, że nie uznaje wstępnych wyników wyborów, które ogłosiła Centralna Komisja Wyborcze. CKW podała, że rządzący krajem od 26 lat Alaksandr Łukaszenka otrzymał 80,23 proc. głosów, a Cichanouska - 9,9 proc.

Swiatłana Cichanouska w rozmowie z dziennikarzami podkreśliła, że jej zdaniem wybory zostały sfałszowane. Podkreśliła, że opozycjoniści chcą ponownego przeliczenia głosów. Ich zdaniem wyniki podane przez CKW w ogóle nie pokrywają się z protokołami, którymi oni dysponują.

Mamy informacje z tych komisji obwodowych, w których naprawdę liczyli głosy, niczego nie fałszowali - mówi działaczka Olga Kowalkowa. Jak podaje Interfax, sztab Cichanouskiej dysponuje wynikami głosowań z około 250 lokali. W całym kraju Białorusini głosy oddawano w prawie 6 tysięcy komisjach.

Zdaniem Cichanouskiej w tych komisjach otrzymała ona od 70 do 90 proc. głosów. Dlatego też uważa się za zwyciężczynię wyborów prezydenckich na Białorusi.

Cichanouska podkreśliła, że nie zamierza opuszczać Białorusi, bo nie widzi ku temu powodów. Nie wyklucza także kolejnych protestów.

Protesty dopiero się zaczną, a 14 sierpnia wszystko stanie się jasne - mówiła Cichanouska. Zażądała także od Alaksandra Łukaszenki "pokojowego oddania władzy". 

Wczoraj po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów, w kilku miastach na Białorusi doszło do zamieszek. Protestujących atakowały służby. Zdaniem centrum Wiasna, co najmniej jedna osoba zginęła w walkach z milicją po tym, jak potrąciła ją więźniarka.

Służby na Białorusi z kolei twierdzą, że nie było żadnych ofiar śmiertelnych. Podano, że w wyniku zamieszek zatrzymano 3 tys. osób.