Kiedy świat obiegła informacja o zastrzeleniu w Kijowie rosyjskiego dziennikarza Arkadija Babczenki, wielu nie mogło uwierzyć, że na Ukrainie ponownie doszło do zabójstwa dziennikarza. Wszystkie tropy prowadziły do Rosji, gdyż Babczenko był zajadłym krytykiem Kremla. Dzień później "zabity" dziennikarz... pojawił się na konferencji prasowej, a wszystko okazało się prowokacją służb. Pytań wciąż pozostaje wiele, ale historia "śmierci i zmartwychwstania" Babczenki staje się coraz bardziej jasna.

Według ukraińskich śledczych, 5 kwietnia Ukrainiec Borys Herman dostał propozycję zorganizowania zamachu na "obywateli rosyjskich, działaczy społecznych i byłych pracowników służb specjalnych, którzy zostali zmuszeni do ucieczki z Rosji na Ukrainę". Niezidentyfikowany zleceniodawca ma, według prokuratorów, związek z rosyjskimi służbami.

Dzień później - 6 kwietnia - Herman spotkał się z byłym żołnierzem Aleksiejem Cymbaliukiem. Panowie mieli się poznać podczas trwających wciąż walk w Donbasie, jednak to nie zostało na razie oficjalnie potwierdzone. Według prokuratorów, podczas spotkania 6 kwietnia Herman namawiał Cymbaliuka na zabicie Babczenki. Jeszcze tego samego dnia przesłał mu za pośrednictwem aplikacji WhatsApp dane Babczenki - jego zdjęcie, zdjęcia rodziny, skany dokumentów. "Dossier" miało trzy strony.

Cymbaliuk miał w rozmowie z Hermanem "nie odmówić" wykonania tego zadania. Sam jednak zdecydował o poinformowaniu Służby Bezpieczeństwa Ukrainy o całej sprawie. Od tej pory wszystkie kontakty Cymbaliuka z Hermanem były rejestrowane przez ukraińskie służby.

Do kolejnego spotkania Cymbaliuka z Hermanem doszło 17 kwietnia. Wówczas Cymbaliuk już otwarcie przyjął ofertę zabicia Babczenki. Herman obiecał zaś, że wkrótce przekaże mu zarówno broń, jak i zaliczkę za morderstwo. Ponad tydzień później Herman przekazał byłemu żołnierzowi 15 tysięcy dolarów i dodał, że zamierza zorganizować jeszcze dwa inne zamachy. Na "liście śmierci" Hermana miało być ponad 30 nazwisk. Prokurator generalny Ukrainy Jurij Łucenko twierdzi, że właśnie ten spis zadecydował o przeprowadzeniu prowokacji ze "śmiercią" Babczenki.

Sam rosyjski dziennikarz powiedział, że agenci SBU przyszli do niego około miesiąca przed jego "śmiercią". Oficerowie pokazali mu folder, który Herman przekazał Cymbaliukowi. Babczenko był przerażony. Było tam jego zdjęcie do paszportu, które zrobił, gdy miał 25 lat. Według dziennikarza, fotografia jest dostępna tylko w moskiewskim biurze paszportowym. Wtedy Babczenko zdecydował się współpracować z SBU.

Nikt nie mógł być jednak pewien, że Cymbaliuk jest jedynym zabójcą wynajętym przez Hermana. Z tego powodu Babczenko chował się w domu, mówił, że ma złamaną nogę. Nie podchodził do okien, by przypadkiem nie paść ofiarą snajpera.

Kulminacyjnym momentem całej historii był wieczór 29 maja: wtedy właśnie doszło do "zamachu". W rzeczywistości Babczenko położył się na podłodze w podziurawionej bluzie, ubrudzonej świńską krwią. Przyjechała po niego karetka z załogą, która doskonale wiedziała o całej operacji.

Istotna jest tutaj także rola Olgi, żony Arkadija. Z początku informowano, że nie wiedziała o działaniach SBU - z czasem jednak pojawiły się doniesienia, z których wynikało, że kobieta wiedziała o operacji, choć nie wiadomo, jak wiele. To ona wysłała SMS-a o "śmierci" swojego męża do ich wspólnego znajomego Ajdera Mużdabajewa, który z kolei opublikował informację na Facebooku. Według "Ukraińskiej Prawdy", Mużdabajew został wybrany nieprzypadkowo - jest bardzo emocjonalny, a jego konto śledzi wiele osób. Długo nie zastanawiał się więc nad publikacją informacji - a wiadomość o "zabójstwie" Babczenki szybko rozeszła się po sieci.

Co dalej działo się z dziennikarzem? Oficjalnie umarł w karetce - w rzeczywistości pojechał do kostnicy, gdzie... "w końcu przestał się bać". Tam przebrał się i oglądał w telewizji wiadomości o swojej śmierci.

Mówili, jakim to byłem świetnym facetem - śmieje się dzisiaj.

Później dziennikarz został zabrany do kryjówki, w której przebywał aż do momentu swojego "zmartwychwstania" podczas słynnej już konferencji prasowej.

Mózg zbrodni

Kilka godzin wcześniej w centrum Kijowa służby zatrzymały 50-letniego Borysa Hermana.

Kim jest "obywatel H."? To szef ukraińsko-niemieckiego przedsiębiorstwa zbrojeniowego JV Schmeisser - to jedyna niepaństwowa firma na Ukrainie, która zajmuje się produkcją broni. Przedsiębiorstwo współpracowało m.in. z ministerstwem obrony Ukrainy. W przeszłości Herman był też asystentem ukraińskich polityków - Michaiła Gonczarowa i Ihora Płochoja.

Dlaczego do zatrzymania Hermana potrzebna była prowokacja ze "śmiercią" Babczenki? Prawdopodobnie SBU w rzeczywistości nie posiadała na niego twardych dowodów. Bardzo możliwe, że po "zabójstwie" przelał on Cymbaliukowi pieniądze (łącznie bowiem zabójca miał dostać 30 tysięcy dolarów). To jednak nie zostało do końca wyjaśnione. Możliwe także, że został zatrzymany "prewencyjnie" - Herman miał bowiem wykupiony bilet do Mediolanu, skąd - według służb - miał potem wylecieć do Moskwy.

Sam Herman utrzymuje, że tak naprawdę był... podwójnym agentem, który działał zarówno dla Rosjan, jak i dla SBU. Podczas zeznań przyznał, że odezwał się do niego stary znajomy Wiaczesław Piwowarnik, który obecnie ma kierować "prywatną fundacją" Władimira Putina, która zajmuje się organizowaniem "ataków terrorystycznych i zbrojnego zamachu stanu" na Ukrainie.

Herman zapewniał, że przyjął propozycję, ale natychmiast przekazał ją "Dmitrijowi". Kto to jest? Według samego oskarżonego, to pracownik ukraińskiego kontrwywiadu. Szef przedsiębiorstwa miał więc kontaktować się z Piwowarnikiem, a następnie wszystkie informacje przekazywać ukraińskim służbom. Jego działalność w roli "podwójnego agenta" miała trwać sześć miesięcy. W pewnym momencie miał otrzymać od Piwowarnika zadanie znalezienia ludzi, którzy dokonają licznych zamachów na Ukrainie.

Adwokat Hermana zapewnia, że jego klient specjalnie wybrał Aleksieja Cymbaliuka jako "kilera", gdyż wiedział, że ten natychmiast zgłosi się do SBU. Gdyby więc przyjąć tę wersję, rozmowy Herman-Cymbaliuk okazałyby się negocjacjami dwóch agentów SBU, którzy nie chcą śmierci Babczenki, więc razem planują zamach na niego. Skąd zatem zatrzymania i cała akcja? Po prostu jedna grupa agentów miałaby nie wiedzieć o operacji drugiej grupy agentów.

Według prokuratora Rusłana Krawczenki, nie znaleziono informacji, by Borys Herman był tajnym lub nieaktywnym współpracownikiem służb. Jego adwokat stwierdził jednak, że takie dokumenty są ściśle tajne, więc wątpliwe, by prokurator mógł je sprawdzić.

Ważnym wątkiem jest też "lista śmierci". Według Hermana, została ona przekazana kontrwywiadowi, jednak nie określono, kiedy i w jakich okolicznościach się to stało. Z nieoficjalnych informacji wynika, że na "liście Hermana" znalazły się m.in. nazwiska Ilii Bogdanowa, byłego pracownika rosyjskiego FSB, który w 2014 roku dołączył do ukraińskiego Prawego Sektora, oraz Todora Panowskiego, działacza majdanowego z Odessy.

Borys Herman decyzją sądu trafił do aresztu. Jeśli okaże się, że faktycznie miał związki z Rosjanami i organizował zamachy na Ukrainie, to SBU udało się zapobiec poważnej fali terroru.

Chyba że... faktycznie był podwójnym agentem, o którym nikt nie wiedział - a to wielki sukces zamieniłoby w kabaret...