Już pół miliona dolarów wpłynęło na konto protestujących na Wall Street. Z całych Stanów Zjednoczonych są wysyłane pieniądze, by wesprzeć młodych Amerykanów niezadowolonych z sytuacji w USA. Są już i tacy, którzy uważają, że ruch "Okupuj Wall Street" to dobrze zarabiająca maszyna wznosząca populistyczne hasła.

Każdego dnia demonstrujący dostają z nowojorskich restauracji tyle jedzenia, że nie są w stanie sami zjeść wszystkiego. Nie ma dnia, aby kolejna firma nie przekazała kołder, śpiworów czy kocy. Musieli wynająć magazyn, by wszystko pomieścić. Z sondaży wynika, że protestujących popiera już 60 proc. Amerykanów.

Piękne jest to, że ludzie po prostu podchodzą do nas, pytają, o co w tym chodzi. Potem większość z nich zostaje na cały dzień - tłumaczy jedna z protestujących.

Takiego poparcia może pozazdrościć choćby Barack Obama. Ludzie na tym placu mają poczucie, iż są pozbawieni politycznego głosu. Przecież niezależnie od tego, którego polityka się wybierze, przez lata dzieją się te same rzeczy - wiele wojen i dofinansowań. Mnóstwo pieniędzy idzie na rzecz banków - tłumaczy inny uczestnik protestów.

Politycy obawiają się, że dzięki finansowemu wsparciu, jakie otrzymują protestujący, okupacja Wall Street nieprędko się zakończy.