Pojechali razem na koniec świata ratować jacht - wrócą oddzielnie. Dwoje członków załogi, która przez 3 miesiące pracowała na Antarktydzie przy naprawie jachtu "Polonus" nie weszło na pokład, gdy udało się ponownie zwodować jednostkę – dowiedział się reporter RMF FM Mariusz Piekarski.

Dwie osoby, które zostały na brzegu, znalazły schronienie w bazie antarktycznej Arctowski, gdzie cała piątka mieszkała podczas naprawy jachtu. Nie wiadomo, kiedy i jak wrócą do kraju.

Zagadką jest dlaczego - po roku zbierania funduszy na wyprawę, po 3 miesiącach wspólnej pracy nad uratowaniem jachtu w ekstremalnych warunkach,  gdy udało się jednostkę naprawić i zwodować z pomocą chilijskiej marynarki wojennej - ekipa rozdzieliła się i dwie osoby nie weszły na pokład. Musiało dojść do kłótni.

Warunki ekstremalne mieli pracy, 80 dni ciężko pracowali. Widać doszli do wniosku, że nie chcą z sobą płynąć. To nie jest nic nowego w świecie żeglarskim, takich ciężkich wypraw - powiedział RMF FM armator jachtu Piotr Mikołajewski. Tych pięciu ludzi zrobiło rzecz zupełnie niezwykłą. Na końcu czegoś zabrakło, może chęci wspólnego przebywania  jeszcze dwa tygodnie na  pięciu metrach kwadratowych - dodaje. Bardziej niż o pozostałych na wyspie Króla Jerzego martwi się o trzyosobową załogę, która musi poradzić sobie na trudnych wodach Antarktyki.

Na pokładzie jest 3 sterników morskich,  ale na wyspie został jedyny w załodze morski kapitan jachtowy. "Polonus" płynie w kierunku Argentyny lub Falklandów. Jacht płynie na zachód do Cieśniny Bismarcka, żeby przejść Cieśninę Bismarcka i wyjść na Cieśninę Drake’a, i następnie stamtąd płynąć - mówi Mikołajewski.

Jacht "Polonus" rozbił się o brzeg Wyspy Króla Jerzego na Antarktydzie 23 grudnia 2014 roku. Załoga podeszła wtedy zbyt blisko brzegu, jednostka  straciła napęd i została zepchnięta na skalisty brzeg.

Przez rok prowadzona była akcja zbierania funduszy na ekspedycję, by sprowadzić jacht do kraju. Udało się zebrać ponad 100 tys. złotych.

(MN)