Nadsekwańskie media ujawniły, że z powodów politycznych rząd Jeana-Marca Ayrault zmusił synoptyków z publicznego Instytutu „Meteo France” do zmiany prognozy pogody. Politycy chcieli w ten sposób ukryć swoją nieudolność w walce z zimą.

Kiedy synoptycy odwołali związany z kończącą się falą śnieżyc alarm pogodowy na północy kraju, zadzwonił do nich natychmiast szef MSW Manuel Valls. Minister nakazał im przywrócić alert, choć nie było ku temu żadnych przesłanek. Gdy sprawa wyszła na jaw, tłumaczył się, że zrobił to, bo na drogach był ciągle śnieg. Komentatorzy ironizują, że śnieg owszem był, ale dlatego, że rząd i prefekci na północy Francji nie potrafili sprawnie zorganizować akcji odśnieżania oraz posypywania szos solą.

Media oskarżają rząd o chęć ukrywania swojej nieudolności. Podkreślają, że autostrady pozostawały długo nieprzejezdne mimo dobrej pogody, co wprowadziło kierowców w furię. Na autostradach A1 i A2 oraz na drogach dojazdowych do Paryża wiły się tasiemcowe korki, chociaż śnieżyce skończyły się ponad dobę wcześniej.

Intensywne opady śniegu sparaliżowały Francję w ostatni poniedziałek i wtorek przed południem. Chaos zapanował wtedy na lotniskach, dworcach i drogach. Podparyski port lotniczy w Beauvais, który obsługuje tanie linie lotnicze, był zamknięty przez półtora dnia. Również na największym podparyskim lotnisku im. de Gaulle’a wiele samolotów startowało z dużym opóźnieniem. W regionie paryskim i na północy kraju nie kursowała część pociągów. Ekspresy Eurostar z Paryża do Londynu jeździły "w kratkę" - część składów nie wyruszyła do brytyjskiej stolicy.

Instytut Meteorologiczny "Meteo France" nie wyklucza powrotu śnieżyc, ale tym razem realnych, a nie wymyślonych przez rząd. Opozycja oskarża gabinet o nieudolność i domaga się wręcz stworzenia specjalnej komisji parlamentarnej. Miałaby ona zbadać, dlaczego śniegowy paraliż kraju był dłuższy, niż można się było spodziewać.