W Egipcie sypią się dymisje po zamieszkach na stadionie po meczu ligowym w Port Saidzie. Podczas burd zginęły 74 osoby, a około tysiąca jest rannych. Większość z nich ma rany zadane białą bronią. Po zamieszkach wielu piłkarzy zapowiedziało, że kończy karierę.

Po tragicznych wydarzeniach na stadionie w Port saidzie premier Egiptu Kamal Ganzuri odwołał zarząd krajowej federacji piłkarskiej. Decyzja zapadła podczas nadzwyczajnego posiedzenia parlamentu. Wcześniej do dymisji podali się gubernator prowincji Port Said i szef miejscowej policji. Minister spraw wewnętrznych Mohamed Ibrahim powiedział, że w związku z zamieszkami aresztowano 47 osób. Władze państwa ogłosiły trzydniową żałobę; wszelkie wydarzenia sportowe i rozrywkowe zostały odwołane.

Do starć kibiców doszło w środę wieczorem po meczu ligowym między zespołami Al-Masry i Al-Ahly. Na płycie boiska rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Policja nie potrafiła zapanować nad sytuacją.

Po tych wydarzeniach piłkarze Al-Ahly m.in. Mohamed Aboutrika, Emad Moteab i Mohamed Barakat zapowiedzieli zakończenie piłkarskiej kariery. Z kolei trener tego zespołu Jose Manuel zwrócił się do klubu z prośbą o rozwiązanie kontraktu, aby mógł powrócić do rodzinnej Portugalii. To koniec. Wszyscy podjęliśmy decyzję, że więcej nie będziemy grali w piłkę. Ludzie umierali na naszych oczach - mówił Scharif Ikrami, bramkarz Al-Ahly, najbardziej znanego i utytułowanego klubu w Egipcie, 36-krotnego mistrza kraju.

Po krwawych zamieszkach w Egipcie wszystkie mecze ćwierćfinałowe rozgrywanego na boiskach Gwinei Równikowej i Gabonu Pucharu Narodów Afryki, które odbędą się w weekend, mają być poprzedzone minutą ciszy dla uczczenia śmierci ofiar. Egipt, który wygrał trzy ostatnie edycje, nie zakwalifikował się do tegorocznego turnieju.

Od wielu lat kibice dwóch czołowych klubów egipskich są w "stanie wojny". Wszystkie spotkania tych zespołów są traktowane jako podwyższonego ryzyka. Mecz wygrali gospodarze 3:1.