W nocy w specjalnym orędziu prezydent USA Barack Obama ogłosił zakończenie operacji bojowych amerykańskich wojsk w Iraku. Na te słowa wielu Amerykanów czekało od ponad 7 lat.

To jednak tylko koniec pewnego etapu. 50 tysięcy amerykańskich żołnierzy pozostanie w Iraku do końca 2011 r. Nasza misja bojowa zakończyła się, ale nasze zobowiązania względem przyszłości Iraku nie - podkreślił amerykański przywódca. Wojskowi będą teraz szkolić iracką armię i doradzać cywilom. Amerykanie, którzy służyli w Iraku, zakończyli wszystkie misje, które przed nimi postawiono. Pokonali reżim, który terroryzował ludzi - zaznaczył Barack Obama.

Prezydent USA zapowiedział także ograniczenie wydatków na zbrojenie oraz wojsko. Najważniejszymi zadaniami rządu są teraz odbudowa gospodarki, tworzenie miejsc pracy i uniezależnienie się od zagranicznej ropy - stwierdził.

Spełnienie obietnic czy przedwyborcza gra?

Obama postanowił zakończyć działania wojenne w Iraku. Jednocześnie pozostawił w tym kraju 50 tysięcy wojskowych. Wszystko to przed listopadowymi wyborami parlamentarnymi, w których Partia Demokratyczna, prawdopodobnie przez własnego prezydenta, któremu spada poparcie, nie ma szans na wygraną.

Amerykanie zapamiętają tylko jedno: Barack Obama zakończył wojnę. Cieszę się, że to koniec. Nie popieram walk. Wielu ludzi umiera, nie jestem pewien, czy w słusznej sprawie - mówi jeden z mieszkańców Waszyngtonu. Jednak zapominają, że przynajmniej do końca przyszłego roku pozostanie w Iraku 50 tysięcy wojskowych z sił USA. Do tego czasu, według ekspertów, zginie tam nie jeden żołnierz. Kraj targany jest nadal zamachami. Siły irackie nie radzą sobie z kontrolowaniem sytuacji. Prawie na pewno przez wiele lat Irak będzie potrzebował wsparcia Amerykanów.

Komentatorzy mówią też o kompromitacji amerykańskiego wywiadu. Nigdy nie znaleziono bowiem w Iraku broni masowego rażenia, która była powodem inwazji. Dlatego, jak podkreślają, nie ma czego świętować.