U naszych południowych sąsiadów, niemal jak na Alasce - widok niedźwiedzia wędrującego po ulicach podtatrzańskich miast już właściwie nikogo nie dziwi. Ostatnio zaczęły sobie jednak bardziej pozwalać i jest z nimi coraz większy problem. Jak rano mieszkańcy Tatrzańskiej Łomnicy słyszą przeciągłe trąbienie "elektriczki", to znaczy, że kolejka wąskotorowa nie może jechać, bo na torach siedzi niedźwiedź i nie chce zejść.

Jak mówi Peter Dziurilla - dziennikarz słowackiej telewizji JOJ, który mieszka w Tatrzańskiej Łomnicy, spotkania z niedźwiedziami są na porządku dziennym.

W ostatnich dwóch latach, kiedy w mieście postawiono specjalne ogrodzenia przeciw niedźwiedziom wokół śmietników, ten problem się zmniejszył. Jeśli miałbym porównać tę sytuację z Zakopanem, to można powiedzieć, że w tej chwili jesteśmy w nieco lepszej sytuacji. Oczywiście są miejsca, gdzie niedźwiedzie wciąż się pojawiają, ale jest to przede wszystkim spowodowane tym, że właściciele budynków nie chcieli, bądź nie stać ich było na zainstalowanie odpowiednich zabezpieczeń. Niedźwiedzie tam cały czas chodzą, otwierają śmietniki, ciągle je rozwlekają. Inny problem, jaki pojawił się wraz zainstalowanie przeciwniedźwiedzich zabezpieczeń, jest to, że drapieżniki zaczęły szukać innych miejsc. Jak nie mogą tutaj znaleźć łatwego dostępu do pokarmu, to przeniosły się niżej do Starej Leśnej, Nowej Leśnej i tam szukają pożywienia. Im bliżej zimy, to większa szansa, że zaczną wracać w Tatry, do swoich gawr i mamy nadzieję, że przestana nawiedzać pobliskie osady - mówi.

Peter sam wiele razy spotykał niedźwiedzie niedaleko swojego domu. Ostatnio zupełnie niedawno.

Dwa, trzy dni temu idąc wcześnie rano do garażu. Było około piątej - nikogo wokół, latarnie słabo świeciły, a tu przed garażem spotkałem olbrzymiego niedźwiedzia. Nie było to specjalnie niebezpieczne, bo mnie nie zaatakował, ale takie spotkanie z samcem niedźwiedzia o wadze 200, 300 kilogramów nie jest niczym przyjemnym - relacjuje.

Są ludzie, którzy bardzo boją się niedźwiedzi. Dla mnie to jest nic niezwykłego, bo całe życie spędziłem w Tatrach. Na przykład, kiedy wychodzę wcześnie rano, zabieram ze sobą broń palną, żeby w przypadku ataku, móc się jakoś bronić. Na szczęście nigdy nie musiałem jej użyć. Ale jeśli chodzi o innych, to problem polega na tym, że teraz słońce teraz później wstaje i dzieci, które idą rano do szkoły czy kobiety idące do pracy, mogą spotkać niedźwiedzia, i jeśli nie zachowają spokoju i nie będą właściwie postępować, może się to skończyć tragicznie - ostrzega.

Bibiana Jarosova, która mieszka w Tatrzańskiej Łomnicy, także miała kilka spotkań z niedźwiedziami, jak mówi trudno się dziwić, że ludzie się boją.

Przed dwoma, laty wychodziłam wieczorem wyrzucić śmieci, jeszcze nie było tych zagród przy śmietnikach. Nagle usłyszałam jakiś łomot. Powoli otworzyłam kontener i o mało nie dostałam zawału, bo ze środka wyskoczył niedźwiedź. Nie był duży, mógł mieć jakieś cztery, pięć lat. Wyskoczył, popatrzył na mnie, ja zzieleniałam ze strachu. On zaczął uciekać w jedną, a ja w drugą stronę. Najgorsze, że człowiek w takiej sytuacji jest tak przestraszony, że nie może nawet otworzyć drzwi do domu. Innym razem szłam na skróty przed łąkę i kiedy wyszłam na drogę, zauważyłam dwumetrowego niedźwiedzia na dwóch łapach. To był maj i on objadał zielone listki na lipie. Zauważył mnie i co tu zrobić? Zaczęłam powoli się wycofywać i założyłam ręce na kark, żeby chronić szyję przed atakiem. Na szczęście niedźwiedź też się też wystraszył i uciekł. Tych spotkań z niedźwiedziami mamy naprawdę dużo, bo jak się żyje w górach, to tak jest. Te niedźwiedzie były tu przed nami i my na nie wywieramy presję. Ale strach jest, jak wychodzę rano z kotem na spacer, to cały czas się oglądam, noszę latarkę i dzwonię kluczami, bo wciąż boję się spotkania z niedźwiedziem. Przed miesiącem chodził wokół naszego domu - opowiada. 

Marosz Petri ze słowackiego Tatrzańskiego Parku Narodowego przyznaje, że problem jest i w ostatnich dniach niedźwiedzie w mieście stały się prawdziwym utrapieniem.

Do tej pory nie było z tym problemu, ale pojawiły owoce na drzewach i niedźwiedzie wróciły, bo chcą się najeść przed zimą. Zaczęły niestety odwiedzać także śmietniki, wywracać je i robić bałagan. Co gorsza to jest wielki drapieżnik, który może zagrażać ludziom, którzy tu mieszkają lub przyjeżdżają na wypoczynek. To jest efekt nieuregulowanej sytuacji z niedźwiedziami z ostatnich kilkudziesięciu lat, kiedy nauczyły się schodzić do śmietników i tak się żywić. Nauczyły tego swoje młode, które zupełnie zatraciły strach przed człowiekiem i łatwiej jest im zdobyć jedzenie w śmietnikach, niż w górach. Ja sam przed tygodniem spotkałem niedźwiedzia tu w mieście, przed jednym z  pensjonatów. Przewrócił śmietnik przede mną i musiałem na niego trąbić. Nie uciekł, zbliżył się na dwa metry do samochodu i mimo trąbienia i świecenia światłami, nie zszedł z drogi. To ja musiałem zawrócić. Zawiadomiłem odpowiednie służby, które powinny się nim zająć - mówi Petri.

Jak przyznaje, mimo powołania specjalnej grupy interwencyjnej, która ma kontrolować niedźwiedzie zbyt blisko podchodzące do ludzi, sytuacja nie poprawia się. 

Na terenie zawiadywanym przez Statne Lesy Tanapu naliczyliśmy 75 niedźwiedzi, ale nie wiem, ile z nich sprawia problemy. W szkole uczyli nas, że jeden niedźwiedź potrzebuje przestrzeni 4,5 tysięcy hektarów do życia. W takim przypadku na terenie całego parku tatrzańskiego powinno być ich najwyżej 20 - powiedział.

Słowacy uważają, że niedźwiedzi jest zbyt wiele w Tatrach i nie mają już odpowiedniej przestrzeni do życia, dlatego schodzą do ludzkich osiedli. Polskie doświadczenia tego nie potwierdzają. Po naszej stronie Tatr niedźwiedzie także zapuszczają się między domy, bo łatwiej tam znaleźć pożywienie. Takie "niegrzeczne" niedźwiedzie są jednak odławiane i zakłada im się specjalne obroże z nadajnikiem GPS. Dzięki temu pracownicy Tatrzańskiego Parku Narodowego mogą monitorować ich zachowanie i reagować natychmiast, jak tylko znajdą się zbyt blisko ludzkich siedzib.

(j.)