Islamscy ekstremiści rozpoczęli podbój Francji! Prezydent Emmanuel Macron powinien słuchać argumentów polskich władz przeciwko masowemu przyjmowaniu afrykańskich i bliskowschodnich imigrantów! Tak twierdzi znany francuski dziennikarz Alexandre Mendel – autor głośnej książki p.t. „Partition” (po polsku „Podział”) o mnożeniu się muzułmańskich enklaw, które dążą do oderwania się od francuskiego państwa. Polacy nas ostrzegają, że brniemy w ślepą uliczkę – podkreśla Mendel. Rozmawiał z nim paryski korespondent RMF FM Marek Gładysz.

Marek Gładysz, RMF FM: Dlaczego pana książka nosi tytuł "Podział"?

Alexandre Mendel: Były socjalistyczny prezydent Francois Hollande - zwolennik wielokulturowości - użył tego słowa przyznając, ze istnieją w naszym kraju strefy, które w praktyce już odcięły się od Republiki Francuskiej. Chodzi o strefy, które oderwały się nie tylko pod względem kulturowym, religijnym i językowym, ale również prawnym, bo szariat wypiera tam francuskie prawodawstwo. Strefy te są zdominowane przez muzułmanów, ale szariat zaczyna tam obowiązywać wobec wszystkich mieszkańców. W tych enklawach islamskie prawo stało się dominujące...

Nawet policja często boi się interweniować na imigranckich przedmieściach francuskich miast...

Policjanci często nie ośmielają się tam interweniować. Poza tym dostają po prostu rozkazy, by tego nie robić, bo mogłoby to wywołać zamieszki. Kiedy policyjny radiowóz wjeżdża na najniebezpieczniejsze imigranckie przedmieścia obrzucany jest tam od razu, nie tylko kamieniami. Mieszkańcy zrzucają z dachów komunalnych budynków mieszkalnych na policyjne pojazdy wszystko, co mają pod ręka - nawet stare lodówki i mikrofalówki. Czasami funkcjonariusze interweniują tam tylko w takich sprawach, jak np. przemoc małżeńska. Ale nie po to, by np. walczyć z gangami. Policja nie odpowiedniego wyposażenia. Potrzebne były jej tam były pojazdy opancerzone - takie jakich używała np. północnoirlandzka policja w czasie zamieszek w Belfaście albo izraelska armia na palestyńskich terytoriach. To we Francji temat tabu, ale istnieją enklawy, w których policja jest po prostu regularnie atakowana.

Mamy do czynienia ze swoistą "intifadą a la francaise"?

Dokładnie o to chodzi. Jest coraz więcej stref, gdzie ci mieszkańcy, którzy nie są muzułmanami i są zbyt biedni, żeby się stamtąd wyprowadzić, musza stawiać czoła francuskiej wersji intifady. Czuje się tam nieukrywaną niechęć wobec chrześcijan i wobec francuskiego państwa. Jak już wspominałem, szariat zaczyna tam obowiązywać wszystkich mieszkańców. Jak się to przejawia? Zaczyna się od drobnych rzeczy. W barach coraz częściej nie ma alkoholu. Wśród klientów nie ma kobiet. Później te ostatnie wyzywane są od "brudnych Galijek" i padają ofiarami agresji, kiedy ubierają się "po europejsku". Kobiety, które pracują, są również często mieszane z błotem. Rozpowszechnione jest bowiem przekonanie, ze niewiasty powinny zajmować się domem i garami. Coraz trudniej kupić wieprzowinę. Stołówki szkolne serwują dzieciom mięso pochodzące z rytualnego muzułmańskiego uboju. To pewnego rodzaju "antyfrancuski rasizm". Rasizm wobec zachodniego stylu życia. Imigranci z krajów arabskich, którzy nie chcą przestrzegać islamskiego prawa, są tam nazywani przez rodaków "kolaborantami".

Organizowane są nawet "islamskie milicje"...

Nie działają one do tego stopnia otwarcie, jak bywało to w niektórych dzielnicach w Niemczech, czy w Wielkiej Brytanii. W praktyce jednak można powiedzieć, ze istnieją we Francji "islamskie patrole". Sam mieszkam w dzielnicy, gdzie do miejscowego baru regularnie przychodzą salafici, którzy rozkazują właścicielowi, by nie sprzedawał alkoholu muzułmanom. Ja nazywam to "religijna milicja". Mieszkańcy biednych przedmieść francuskich miast maja często do wyboru - albo podporządkować się szariatowi, albo się wyprowadzić. Problem polega na tym, ze zazwyczaj nie maja pieniędzy, by przeprowadzić się do droższych dzielnic...

Zmuszani są wiec do przestrzegania szariatu...

Nietrudno zgadnąć. W pewnym sensie podpisujemy kapitulacje wobec islamskich ekstremistów. Trudno zresztą mówić o wojennej kapitulacji, bo nie poprzedza jej walka. W 1939 roku socjalistyczny francuski poseł-pacyfista Marcel Deat wypowiedział sławetne zdanie: "Nie będziemy umierać za Gdańsk!". Dzisiejsza wersja tego zdania brzmi: Nie będziemy umierać za Courneuve, które jest jednym z najbezpieczniejszych przedmieść Paryża. Przypomnijmy, ze przedwojenni francuscy pacyfiści stali się później wojennymi kolaborantami. Dzisiejsi "pacyfiści", którzy nie zgadzają się na wysłanie armii w celu odzyskania enklaw odcinających się od francuskiego państwa, jutro staną się kolaborantami politycznego islamu.

Pana zdaniem porównanie tego, co działo się w 1939 roku z tym, co dzieje się dzisiaj, jest uzasadnione?

To właśnie mowie. Uważam, ze wszyscy jesteśmy dzisiaj we Francji - w większym lub mniejszym stopniu - okrytymi hańbą dziećmi Marcela Deata. Nie prowadzimy bowiem wojny, która powinniśmy prowadzić, by ocalić nasz kraj, nasza kulturę, nasze dzieci i tak dalej. Dzisiejsi "pacyfiści" - z powodu poprawności politycznej, intelektualnego lenistwa i przekonania, ze wielokulturowość to oznaka nowoczesności - przygotowują całkowite rozdarcie i "libanizację" naszego kraju.

Po każdym zamachu islamskich terrorystów francuskie władze zapewniają, ze "prowadzą wojnę" z islamskim ekstremizmem. W praktyce jednak wojna ta istnieje tylko "na papierze"?...

Pisze o tym w mojej książce. O tym, ze Francja jest w stanie wojny mówili po kolejnych zamachach choćby były socjalistyczny prezydent Francois Hollande i były socjalistyczny premier Manuel Valls. Ale czy widział pan działania wojenne we Francji przeciwko islamistom? Czy wzięliśmy jeńców wojennych? Czy zamknęliśmy salafickie meczety? W rzeczywistości zamknęliśmy tylko kilka salafickich meczetów, które po kilku dniach na nowo otworzyły swoje bramy w innych miejscach! Znowu postępujemy jak w latach 1939-40, to znaczy mówimy o wojnie, ale jej nie prowadzimy.

Czyli francuskie władze powinny wypowiedzieć islamistom prawdziwą wojnę, a nie tylko o niej mówić?

Przyszedł na to najwyższy czas! Obawiam się wręcz, ze jest już za późno. Jestem bowiem skrajnym pesymista. Przypuszczam, ze już jest "po ptakach"...

Kiedy mówi pan "prowadzić wojnę" - o jakich działaniach mówi pan konkretnie?

Oczywiście nie mówię, ze trzeba wysłać czołgi czy zbombardować odcinające się od francuskiego państwa enklawy. Trzeba jednak zamknąć wszystkie meczety - zarówno te działające oficjalnie, jak i nieoficjalnie - które zdominowane są przez salafitów. To tam bowiem krzewiona jest nienawiść do Zachodu, a w szczególności Francji. Można byłoby ewentualnie również skazać i uwięzić - lub wydalić z kraju - tych imamów, którzy ponoszą duża odpowiedzialność za odcinanie się muzułmańskich enklaw od francuskiego państwa. To byłoby już cos konkretnego, nazwałbym to już działaniami wojennymi. Ale w zasadzie tego nie robimy. Samych salafitow zresztą bardzo dziwi ta nasza słabość, brak zdecydowania. Po prostu śmieją się z nas. Wiem to, bo z nimi wielokrotnie rozmawiałem. Nie mogą uwierzyć w to, jak łatwo przekonać Francuzów, że nie należy prowadzić wojny. Trzeba jednocześnie podkreślić, że mają cennych sojuszników. Są nimi poprawnie polityczni intelektualiści, których widać wszędzie we francuskich mediach. Moim zdaniem dopuszczają się oni wojennej kolaboracji. Walczą o wielokulturowość, choć sami mieszkają w kilku najbogatszych dzielnicach Paryża, gdzie wszyscy sąsiedzi są białymi chrześcijanami. I wpajają poczucie winy tym rodakom, którzy maja dość wojowniczego islamu i mieszkają na niebezpiecznych przedmieściach, gdzie jedzą mięso pochodzące z rytualnego muzułmańskiego uboju.

Chciałbym uświadomić polskim słuchaczom, że we Francji ciągle istnieje przestępstwo niepoprawnego myślenia. Za każdym razem, kiedy ktoś rzetelnie opisuje realia związane z coraz większym wpływem islamistów na życie codzienne, co zresztą widać gołym okiem - od razu nazywany jest faszysta czy ksenofobem. Dla mnie - jako francuskiego dziennikarza - bardzo interesująca jest obserwacja mnożących się krytyk francuskich elit wobec Polaków, którzy mówią rzeczy ewidentne. W Polsce nie ma zamachów islamskich terrorystów, bo jest dużo mniej imigrantów z krajów muzułmańskich. To fakt, który jest dla mnie tak prosty jak "dwa plus dwa równa się cztery"! Ale kiedy ktoś to mówi we Francji - od razu nazywany jest faszysta. Dzisiaj to, co mówią Polacy powinno być dla nas ostrzeżeniem. Mamy prezydenta, który powinien słuchać Polaków, zamiast ich pouczać. Chciałbym podkreślić, ze w niepokojący sposób rozwija się rodzaj "polonofobii" w lewicowych środowiskach francuskich intelektualistów. Ci ostatni chcą jak zwykle pouczać cały świat, a ostatnio właśnie szczególnie Polaków. Jest im bowiem dużo łatwiej dawać lekcje Polakom, niż islamistom.