Premier Mark Rutte powinien zbadać nazistowską przeszłość księcia Bernharda - zaapelowali w środę parlamentarzyści kilku ugrupowań, a także organizacje żydowskie. „To kolejne odkrycie, które dodaje nową czarną kartę do bolesnej części najnowszej historii Holandii” – oświadczyła Naomi Mestrum, dyrektor Centrum Informacji i Dokumentacji Izraela (CIDI) w Amsterdamie.

Z porannego wydania dziennika "NRC" jego czytelnicy dowiedzieli się, iż książę Bernhard, mąż królowej Holandii Juliany i dziadek obecnego króla Wilhelma Aleksandra, nie tylko należał do NSDAP, ale także kłamał w sprawie swojej przynależności do partii Adolfa Hitlera.

Nazistowskie sympatie urodzonego w Niemczech arystokraty nie były w Niderlandach czymś nowym, jednak Bernhard deklarował aż do śmierci w 2004 r., że nigdy nie był członkiem NSDAP. "Z ręką na Biblii mogę oświadczyć: nigdy nie byłem nazistą. Nigdy nie płaciłem składek członkowskich, ani nie miałem legitymacji członkowskiej" - deklarował na krótko przed śmiercią w jednym z wywiadów książę.

Tymczasem Flip Maarschalkerweerd, były dyrektor archiwum holenderskiego dworu (Koninklijk Huisarchief) poinformował, iż w domowym archiwum księcia znaleziono jego legitymację członkowską NSDAP.

Ujawnione rewelacje wywołały burzę. Parlamentarzyści socjalliberalnej D66 oraz lewicowej koalicji Partii Pracy (PvdA) i Zielonych (GroenLinks) wręcz zażądali od premiera przeprowadzenia dochodzenia w sprawie przeszłości księcia. Podobnego zdania jest Centrum Informacji i Dokumentacji Izraela w Amsterdamie.

To szokujące i straszne. Oczywiście zawsze były podejrzenia, ale teraz wiemy, że książę kłamał w tej sprawie - powiedział dziennikowi "Algemeen Dagblad" Ronny Naftaniel z organizacji Centraal Joods Overleg w Amsterdamie.