Kandydat Partii Demokratycznej do nominacji w wyborach prezydenckich w USA Joe Biden potępił zamieszki, które trwają od trzech dni w Stanach Zjednoczonych. Rozruchy zaczęły się po tym, jak czarnoskóry George Floyd został zabity przez policjantów. Biden podkreślił jednak, że Amerykanie mają prawo protestować przeciwko brutalności policji.

Demonstrowanie przeciwko takiej brutalności jest prawem i koniecznością. Jest to niezwykle amerykańska reakcja - napisał Biden w oświadczeniu. Ale podpalanie budynków i nieuzasadnione niszczenie mienia nie jest takim prawem, podobnie jak przemoc zagrażająca życiu - podkreślił.

Biden w sobotę z kolei ocenił, że morderstwo Floyda nie jest odosobnionym incydentem i jest to rezultat nierówności społecznych. Z kolei prezydent USA Donald Trump, zapewniając o swoim szacunku dla zmarłego, także zastrzegał, że nie toleruje podpaleń i rozbojów.

Zarzewiem protestów była śmierć czarnoskórego 46-latka George’a Floyda w Minneapolis. 25 maja mężczyzna został zatrzymany przez policję, skuty kajdankami, a następnie jeden z policjantów przez osiem minut klęczał na jego szyi. W tym czasie mężczyzna mówił, że nie może oddychać, prosił o wodę, mówił także, że boli go głowa i brzuch. W końcu stracił przytomność, a mimo pomocy pogotowia nie udało się go uratować.

Nagranie z brutalnych działań policji trafiło do sieci, a funkcjonariusz Derek Chauvin usłyszał zarzut zabójstwa.

Śmierć mężczyzny doprowadziła do fali protestów w kilku miastach. Niebezpiecznie było także przed Białym Domem, gdzie zebrało się kilkuset policjantów. W stronę policjantów rzucane były butelki z wodą, kamienie i petardy. Funkcjonariusze używali gazu łzawiącego i strzelali gumowymi pociskami.