Co najmniej jedna osoba zginęła z powodu uderzenia tajfunu Phanfone na Japonię. Nakazano ewakuację 200 tysięcy osób z terenów zagrożonych powodziami i lawinami błotnymi. Tysiące domów nie ma prądu. Wstrzymano ponad 600 lotów. Na szczęście tajfun już opuszcza Japonię.

Śmiertelną ofiarą tajfunu jest amerykański żołnierz stacjonujący na Okinawie. Wraz z dwoma kolegami został zmyty przez fale, gdy robił zdjęcia żywiołu. Amerykanie odnaleźli już jego ciało, dwóch pozostałych uznano za zaginionych.

Na południe od Tokio trwają też poszukiwania japońskiego studenta - surfera, który postanowił popływać na wzburzonym morzu.

Ulewny deszcz i wichura zmusiły ratowników do przerwania poszukiwań na zboczu wulkanu Ontake. Po ubiegłotygodniowej erupcji nadal nie odnaleziono tam dwunastu osób. Na razie potwierdzono tam śmierć 51 osób.

Intensywne opady deszczu doprowadziły też do powodzi - w całym kraju wezwano prawie 200 tysięcy osób do ewakuowania się w bezpieczniejsze miejsca. W samym tylko Tokio ewakuacja objęła 20 tysięcy osób. Dziesiątki tysięcy nie mogły dotrzeć tam na czas do biur i fabryk, bo lokalne pociągi nie jeździły lub miały poważne późnienia.

Phanfone zdezorganizował też pracę zakładów przemysłowych. Zamknięto dwie fabryki Hondy, Toyoty i Nissana.

(pj)