​Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan apelował w ostatnim dniu kampanii przed niedzielnym referendum ws. zmian w konstytucji o wysoką frekwencję. Zagłosowanie za tymi zmianami utoruje drogę do przywrócenia w kraju kary śmierci - powiedział.

​Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan apelował w ostatnim dniu kampanii przed niedzielnym referendum ws. zmian w konstytucji o wysoką frekwencję. Zagłosowanie za tymi zmianami utoruje drogę do przywrócenia w kraju kary śmierci - powiedział.
Recep Tayyip Erdogan na wiecu w Stambule /EPA/TURKISH PRESIDENT PRESS OFFICE /PAP/EPA

Erdogan wystąpił w sobotę na czterech wiecach w Stambule. Mówił do zgromadzonych, że jeśli w niedzielnym referendum większość zagłosuje za zmianą systemu politycznego z parlamentarnego na prezydencki, to pozwoli to zapewnić krajowi bezpieczeństwo, stabilność i rozwój gospodarczy.

Prezydent odniósł się też do kwestii przywrócenia w Turcji kary śmierci, gdyż taką możliwość sygnalizował wielokrotnie po udaremnionym puczu z lipca 2016 roku. Bracia, moja decyzja w sprawie kary śmierci jest wiadoma. Jeśli parlament zagłosuje za (jej przywróceniem) i da mi (ustawę w tej sprawie) do podpisania, zgodzę się (...). Jeśli tak się nie stanie, zorganizujemy drugie referendum i decyzję podejmie naród - oświadczył.

Jak dodał, niedzielny plebiscyt "utoruje drogę" do przywrócenia kary śmierci, a także będzie "punktem zwrotnym" w relacjach Ankary z Unią Europejską. Od 54 lat trzymają się nas na dystans - powiedział.

Jak przypomina niemiecka agencja dpa, Unia europejska zapowiedziała, że powrót kary śmierci w Turcji będzie oznaczał zerwanie negocjacji w sprawie przystąpienia Ankary do Wspólnoty. Od 1963 roku Turcja ma status członka stowarzyszonego Wspólnot Europejskich.

Erdogan zapewnił, że pogodzi się z decyzją wyborców, którzy w niedzielę zagłosują na "nie". Na tym polega demokracja - powiedział. Jednocześnie zaznaczył, że w jego ocenie przeciw proponowanym przez rząd zmianom głosować będą w referendum zwolennicy zdelegalizowanej Partii Pracujących Kurdystanu oraz islamskiego kaznodziei Fethullaha Gulena, którego Erdogan obarcza winą za ubiegłoroczny pucz.

Opozycja nie chce "władzy jednego człowieka"

Prokurdyjska partia HDP również zorganizowała wiec, apelując do wyborców o głosowanie na "nie" w referendum. W Ankarze szef największej partii opozycyjnej CHP, Kemal Kilicdaroglu, ostrzegał przed osłabieniem roli parlamentu w systemie prezydenckim. Jutro zdecydujemy, czy chcemy demokratycznego systemu parlamentarnego, czy (władzy) jednego człowieka - mówił.

Erdogan nazwał Kilicdaroglu kłamcą. Jutro naród da ci taką nauczkę, że nie będziesz mógł pozostać na obecnym stanowisku - powiedział, zwracając się bezpośrednio do lidera opozycji.

Przedstawiciel CHP w Najwyższej Komisji Wyborczej, Mehmet Hadimi Yakupoglu, powiedział w rozmowie z dpa, że rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), z której wywodzi się Erdogan, w kampanii niezgodnie z prawem wykorzystywała państwowe środki do agitowania za głosowaniem na "tak". Dzięki temu AKP mogła bez przeszkód uprawiać propagandę. Mogła wykorzystywać należące do państwa samoloty i samochody, a za wszystko płaciła nie z własnej kieszeni, lecz z kieszeni podatników - powiedział.

Zmiana konstytucji, która jest przedmiotem niedzielnego referendum, zakłada m.in., że prezydent będzie jednocześnie szefem państwa i rządu, będzie mógł sprawować władzę za pomocą dekretów, a także rozwiązywać parlament. Wzrośnie także jego wpływ na wymiar sprawiedliwości.

Jeśli dojdzie do zmiany systemu politycznego, sprawowanie urzędu prezydenta nadal będzie ograniczone do dwóch kadencji, ale ich liczenie rozpocznie się na nowo od wyborów zaplanowanych na listopad 2019 roku. Dzięki tym zmianom Erdogan mógłby więc pozostać przy władzy przynajmniej do 2029 roku.

Jeśli zmiany zostaną zaaprobowane w referendum, wejdą w życie wraz z najbliższymi wyborami parlamentarnymi, zaplanowanymi na 2019 rok.

Do udziału w referendum uprawnionych jest w Turcji ok. 53,3 mln osób. Od 27 marca do 9 kwietnia głosowali Turcy mieszkający za granicą. 

(az)