Nowy skandal w świecie paryskiej mody. Jak donoszą nadsekwańskie media, prawnuk założyciela najsławniejszej i najstarszej francuskiej firmy produkującej perfumy - Guerlain - znowu został zaskarżony do sądu za rasistowskie obelgi. Tym razem 73-letni Jean-Paul Guerlain wywołał skandal na paryskim dworcu, obrażając jego pracowników.

Kiedy spóźnił się na jadący do Londynu ekspres Eurostar, trzech pracowników kolei - dwóch Afroamerykanów i Francuz pochodzenia azjatyckiego - odmówiło wpuszczenia go na peron, choć pociąg wciąż się tam znajdował. Wyjaśnili, że było już za późno na odprawę paszportową. Według świadków, sławny twórca perfum zaczął wtedy wykrzykiwać niecenzuralne słowa, oburzając się, że o wszystkim decydują imigranci.

Przypomnijmy, że trwa już inny, podobny proces Guerlaina. Sądzony jest on za to, że publicznie zasugerował, iż Afroamerykanie są wrodzonymi leniami. Promując nowe perfumy "Samsara" oświadczył bowiem w wywiadzie dla francuskiej telewizji publicznej, że "pracował nad nimi ciężko dzień i noc jak Murzyn". Użył przy tym francuskiego słowa "negre", które ma bardzo pejoratywne zabarwienie. Następnie dodał zaś, że być może źle się wyraził, bo nie wie, czy "Murzyni kiedykolwiek pracowali tak ciężko" jak on.

Nie pomogły przeprosiny - oburzone organizacje antyrasistowskie zaskarżyły Guerlaina do sądu. Poza tym organizacje Afroamerykanów we Francji, Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach wezwały do masowego bojkotu sławnej marki. Koncern LVMH, do którego należy firma Guerlain, próbował załagodzić sytuację, obiecując finansowanie antyrasistowskich kampanii informacyjnych. Adwokat Jean-Paula Guerlaina tłumaczył natomiast, że "pracować jak Murzyn" to po prostu… francuskie przysłowie i jego klient nie chciał nikogo obrazić.

Paryscy komentatorzy podkreślają, że to kolejny skandal, któremu musi stawić czoła wielki francuski koncern LVMH, specjalizujący się w wyrobach luksusowych, do którego należy m.in. Guerlain i Dior. Rok temu szef legendarnego paryskiego domu mody Dior - jeden z najsławniejszych na świecie dyktatorów mody, Brytyjczyk John Galliano - został zwolniony po wypowiedziach o charakterze antysemickim. Został sfilmowany telefonem komórkowym w ogródku kawiarni w żydowskiej dzielnicy Paryża "Marais", kiedy nazwał jedną z klientek lokal "brzydką żydowską dziwką". Wyraźnie podchmielony Galliano mówił też, że kobieta powinna "zostać zagazowana razem z rodziną", i oświadczył, że "kocha Hitlera".

We wrześniu ubiegłego roku sąd w Paryżu wymierzył Galliano karę finansową w wysokości sześciu tysięcy euro w zawieszeniu. Zawieszenie oznacza, że Brytyjczyk nie będzie musiał zapłacić tej sumy, jeśli w ciągu pięciu lat nie popełni wykroczenia. Sędziowie, którzy dość łagodnie potraktowali sławnego projektanta, wzięli pod uwagę fakt, że przyznał się on do alkoholizmu i nadużywania leków. Poza tym był na odwyku i za wszystko przeprosił. Uznali również, że Galliano został ukarany inaczej - wyrzucono go z domu mody Dior i z należącej również do koncernu LVMH luksusowej firmy odzieżowej, która nosiła jego własne nazwisko. Brytyjczyk zapłaci więc tylko symboliczne odszkodowanie w wysokości jednego euro trzem osobom, które znieważył w kawiarni w żydowskiej dzielnicy Paryża.