​Nie pół miliona, jak przewidywano, a tylko 50 tysięcy - tylu "darmozjadów" wykryły w ubiegłym roku białoruskie władze. W mediach trwa dyskusja na temat skuteczności podatku "od bezrobocia", który Białorusini płacą w tym roku po raz pierwszy.

​Nie pół miliona, jak przewidywano, a tylko 50 tysięcy - tylu "darmozjadów" wykryły w ubiegłym roku białoruskie władze. W mediach trwa dyskusja na temat skuteczności podatku "od bezrobocia", który Białorusini płacą w tym roku po raz pierwszy.
Białoruskie ruble /VIKTOR DRACHEV /PAP/EPA

15 listopada minął termin płatności podatku od bezrobocia. Płacą go osoby, które nie pracowały w 2015 roku dłużej niż sześć miesięcy. Mają w ten sposób zrekompensować fiskusowi to, że "nie uczestniczyły w finansowaniu wydatków publicznych".

Wezwania do zapłaty otrzymało w tym roku ok. 50 tys. osób. W latach 2013-14, gdy aktywnie dyskutowano nad wprowadzeniem tego podatku, władze niejednokrotnie podkreślały, że w kraju jest prawie pół miliona darmozjadów - pisze portal "Biełorusskije Nowosti". Z jego ustaleń wynika, że dokładnych danych na ten temat nie ma, a władze opierają się na szacunkach różnych instytucji.

Walka z nieróbstwem zaostrzyła się na Białorusi wiosną ubiegłego roku, kiedy prezydent Alaksandr Łukaszenka podpisał stosowny dekret. Zobowiązuje on wszystkie osoby w wieku produkcyjnym, które nie przepracują przynajmniej 183 dni w roku, do płacenia specjalnego podatku "od bezrobocia". Jest to jednorazowa opłata, równowartość ok. 800 złotych. Średnia pensja na Białorusi to mniej więcej dwa razy tyle (we wrześniu 2016 r. wynosiła 376 dolarów).

Marina, która przez wiele lat pracowała dla zachodniej firmy, a straciła pracę na skutek kryzysu i cięć, uważa, że nowy podatek jest krzywdzący dla osób takich jak ona. "To nie był mój wybór, że straciłam pracę i zostałam zwolniona. Wcale nie jestem z tego powodu zadowolona. Teraz cały czas szukam, ale sytuacja na rynku pracy jest trudna" - skarży się. "W rezultacie nie dość, że straciłam dochód, to muszę jeszcze skądś wziąć dodatkowe 200 dolarów, żeby zapłacić podatek" - dodaje.

Władze argumentują, że chodzi im o mobilizację osób, które długo nie podejmowały żadnych starań, by podjąć pracę. Celem podatku jest również nakłonienie ludzi zarabiających w szarej strefie do legalizacji swoich dochodów.

To nie jest dobry instrument do rozwiązania problemu szarej strefy - przekonuje na łamach "Biełorusskich Nowosti" ekonomista Alaksandr Czubryk. "Jeśli człowiek zarabia na czarno i ma dochody, to bardziej mu się opłaca zapłacić jednorazowo równowartość 200 dolarów, niż zalegalizować swoją działalność" - dodaje.

Portal zwraca też uwagę, że "w czasie obowiązywania dekretu o darmozjadach, który miał stymulować osoby zdolne do pracy, by ją podejmowały, liczba osób zatrudnionych w gospodarce nie tylko nie zwiększyła się, ale spadła. Na początku 2015 roku pracowało 4,5 mln osób, a w sierpniu 2016 roku - mniej niż 4,4 mln."

Krytycy tego rozwiązania uważają, że uderza ono rykoszetem w tych, którzy próbują znaleźć zatrudnienie, ale nie udaje im się to z powodu kryzysu. Ich zdaniem państwo "wylewa dziecko z kąpielą", bo ściągalność nowego podatku jest niska, a przepis rodzi dodatkowe koszty.

Opozycyjny ruch "Mów Prawdę", na czele którego stoi była kandydatka na prezydenta Tacciana Karatkiewicz, próbował uzyskać od władz informację na temat kosztów wykrywania społecznych pasożytów. Pojawiło się bowiem podejrzenie, że państwo może wydawać na poszukiwanie "darmozjadów" więcej pieniędzy, niż uzyskuje z nałożonego na nich podatku. Ministerstwo ds. podatków odpowiedziało, że informacje te nie są przeznaczone do wiadomości publicznej.

Z płacenia podatku zwolnione są m.in. osoby zarejestrowane jako bezrobotne. Pośrednim skutkiem jego wprowadzenia było więc zwiększenie liczby zarejestrowanych bezrobotnych w pierwszych miesiącach po ogłoszeniu przez prezydenta dekretu o podatku "od nieróbstwa". W październiku 2016 roku dane dotyczące oficjalnie zgłoszonych bezrobotnych były już znowu niższe niż w tym samym miesiącu rok temu. "Na 1 października 2016 roku liczba ta wyniosła 40,3 tys. - o 7,9 proc. mniej niż w tym samym okresie w 2015 roku" - informowała agencja BiełTA.

Ekonomiści zwracają uwagę, że zasiłek dla bezrobotnych jest "śmiesznie niski" (ok. 10-15 dol.), a rejestracja jest dość skomplikowanym procesem, poza tym zobowiązuje do podejmowania bardzo nisko płatnych prac i świadczenia obowiązkowych prac społecznych. M.in. dlatego oficjalne dane dotyczące bezrobocia nie odzwierciedlają realnej sytuacji na rynku pracy. Według państwowych statystyk bezrobotnych jest zaledwie ok. 1 proc., jednak różne szacunki głoszą, że w rzeczywistości poziom bezrobocia wynosi 5-6 proc. lub więcej.

(az)