We Francji wybuchł polityczno-finansowy skandal. Były premier Dominique de Villepin dostał z kasy państwowej 100 tys. euro premii za to, że przez jeden dzień siedział na krześle w paryskim gmachu MSZ - ujawniają francuskie i brytyjskie media.

Media ujawniły, że Dominique’owi de Villepinowi brakowało siedmiu przepracowanych godzin, by wypełnić prawne wymagania związane z możliwością otrzymania astronomicznej premii. Jest ona przyznawana wysokim rangą funkcjonariuszom państwowym, którzy - powoływani na inne stanowiska - przedwcześnie kończą kariery dyplomatów. Przed objęciem funkcji premiera, de Villepin był szefem nadsekwańskiej dyplomacji.

Dominique de Villepin poprosił więc MSZ, by zatrudniono go tam... na jeden dzień. Otrzymał zgodę, przepracował siedem godzin i dostał premię w wysokości 100 tysięcy euro. Przedstawiciele ministerstwa nie są jednak w stanie powiedzieć, co w czasie tego jednego dnia pracy były premier konkretnie robił. Źródła w MSZ nie wykluczają, że po prostu siedział na krześle w jednym z biur.

Obecny szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius zapewnia, że o niczym nie wiedział. Podkreśla jednak, że wszystko jest zgodne z prawem.

Nadsekwańskie media jednak alarmują, że powraca "republika kolesi". Komentatorzy zauważają, że rząd zapewnia, iż robi związane z kryzysem drastyczne oszczędności wszędzie, gdzie tylko może, podatki astronomicznie wzrosły, ale politycy szybko się wzbogacają.

Majątek de Villepina szacowany jest na 7 milionów euro, z czego trzy miliony polityk zainwestował w nieruchomości. Dzięki kontaktom, które miał jako szef dyplomacji, a później premier Francji, założył sławną kancelarię adwokacką "Villepin International", specjalizującą się w międzynarodowym biznesie. Jej klientami są m.in. bliscy byłego prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza.

(abs)