Mińsk łagodzi stanowisko w sprawie ambasadorów Polski i Unii Europejskiej. "Nie stawiamy żadnych warunków, jeśli zakończyli konsultacje, mogą wracać" - mówi reporterowi RMF FM przedstawiciel białoruskiego MSZ. Tamtejsze władze we wtorek poprosiły o opuszczenie kraju dyplomatów z Warszawy i Brukseli.

Rzecznik MSZ Andriej Sawinych poinformował, że jeśli ambasadorowie Polski i UE zakończyli negocjacje w swoich stolicach, mogą wracać. Próbował przekonywać, że Białorusi zależy na dialogu. My staramy się załagodzić ten konflikt i doprowadzić do tego, że stosunki Mińsk-Bruksela wrócą za stół negocjacji - mówił Sawinych. Dodał, że nie ma planów robienia czegokolwiek, co mogłoby zaszkodzić tym stosunkom. Urzędnik resortu dyplomacji stwierdził też, że to Białoruś jest ofiarą wojny dyplomatycznej. Mińsk nie jest inicjatorem jakichkolwiek kroków, które mogłyby zmierzać do zaostrzenia konfliktu. To my jesteśmy stroną poszkodowaną przez działania wielkiego sąsiada - mam na myśli Unię Europejską - dodał w rozmowie z RMF FM.

Te wypowiedzi oznaczają, że Mińsk najwyraźniej zreflektował się w sprawie ambasadorów. Nie jest wykluczone, że Aleksander Łukaszenka złagodził swe stanowisko, bo zaskoczyła go solidarna decyzja Unii o wezwaniu z Białorusi wszystkich ambasadorów państw członkowskich. Mają opuścić Mińsk do niedzieli, ale nieoficjalnie wiadomo, że nastąpi to już jutro. Na razie nie ustalono, kiedy dyplomaci powrócą na swe placówki. Jak dowiedział się reporter RMF FM, unijne resorty dyplomacji mają zdecydować o wspólnym terminie powrotów. Białoruskie władze - co w dyplomacji nie jest częste - na tę decyzję nie zamierzają odpowiedzieć "symetrycznie", co oznacza, że nie wezwą do kraju swych ambasadorów z państw Unii.