„Rządowy program w sprawie in vitro to realna szansa na rodzicielstwo. Sądzę, że w wielu domach będzie święto”- komentuje Agnieszka Graff z Krytyki Politycznej. „Z podatków katolików będzie finansowana głęboko niemoralna metoda, której efektem są tysiące zamrożonych i przechowywanych w wielkich butlach dzieci na zarodkowym etapie rozwoju” - odpowiada Tomasz Terlikowski z Fronda.pl. Przeczytajcie dwugłos znanych publicystów ws. in vitro.

Platforma znów chce być obywatelska


Z punktu widzenia bieżącej polityki, decyzja Tuska oznacza koniec letargu, w jakim trwało liberalne skrzydło PO, podczas gdy skrzydło konserwatywne i ultrakonserwatywne rosło w siłę. Nie przypadkiem cud przebudzenia nastąpił wkrótce po głosowaniu nad dwoma projektami ustaw dotyczących aborcji. Oto 40 posłów formacji, która ma w nazwie "obywatelstwo", opowiedziało się za barbarzyńską ustawą, która kobiety w ciąży de facto pozbawia resztek praw obywatelskich. W imię "wyższych racji" zmusza do rodzenia dzieci martwych, głęboko upośledzonych. Dla wielu wyborców PO był to szok i koniec ich sympatii dla tej partii. Domyślam się, że był to także szok dla umiarkowanych światopoglądowo platformersów. Decyzja premiera w sprawie refundacji in vitro to próba odzyskania zaufania tych ludzi. Czy okaże się skuteczna? Zobaczymy.

Spójrzmy jednak na in vitro jako takie. Czym jest ta procedura? Papież i bardziej od niego papiescy panowie Terlikowski czy Gowin, utrzymują, że to jakaś medyczna potworność, "wyrafinowana aborcja" i łamanie zasad "prawa naturalnego". Tymczasem dla większości z ponad miliona par, które w Polsce zmagają się z niepłodnością, jest to po prostu ostatnia deska ratunku w emocjonalnym i medycznym koszmarze, jakim jest ich walka o biologiczne potomstwo. In vitro to wielki wysiłek i cierpienie, na jaki ludzie decydują się lub nie, bo nie wszyscy się decydują - po wyczerpaniu wielu innych możliwości. Dla nich dylematy teologiczne Terlikowskiego i Gowina to problemy rodem z kosmosu. Dla nich ważne jest wymykające im się z miesiąca na miesiąc marzenie o dziecku i fakt, że in vitro to metoda w miarę skuteczna i bardzo kosztowna. Jeden cykl to kilka tysięcy złotych, a trzeba się liczyć z koniecznością przejścia kilku cykli. Bez 20 tysięcy nie ma sensu startować. Dla wielu par procedura IVF jest zatem niedostępna. Inne się zadłużają. Jeszcze inne grają va bank, czyli ciułają na jeden cykl licząc, że się uda.

Znam osoby, które zrezygnowały z kolejnego cyklu IVF z przyczyn medycznych. Znam takich, którzy wycofali się z braku funduszy. Stanowisko Kościoła rzadko natomiast bywa decydujące, także w katolickiej Polsce - pragnienie dziecka jest po prostu silniejsze niż lojalność wobec Watykanu. Może dlatego Kościół Katolicki zamiast na sumienia swoich wyznawców stara się wpływać na prawo. Mam więc dla przeciwników in vitro taką propozycję: sami zrezygnujcie z leczenia, ale uszanujcie wybór innych.

Dla Polski decyzja o programie refundacyjnym to istotny krok w kierunku Europy, gdzie takie rozwiązania są oczywistością. Dla tysięcy niepłodnych par, które z tego programu skorzystają w najbliższych latach, ta propozycja to gigantyczna ulga. Znak, że traktuje się ich jak obywateli, a nie "grzeszników". Realna szansa na rodzicielstwo. Sądzę, że w wielu domach będzie się świętować. W imieniu tych ludzi gratuluję premierowi empatii, rozsądku i odwagi, by wreszcie stawić czoła fanatykom religijnym w szeregach własnej partii.

Agnieszka Graff -  adiunkt w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW, członkini zespołu Krytyki Politycznej i Rady Kongresu Kobiet Polskich.

Czy premier chce Polski brunatnej?

Zrobię wszystko, żeby nie przeszedł projekt ani czarny, ani tęczowy. Istnieje ta wielka przestrzeń Polski umiarkowanej i rozsądnej, która nie chce ani rewolucji, ani kontrrewolucji - mówił ostatnio o sprawie aborcji premier Donald Tusk. A w poniedziałek swoją decyzją o refundacji zabiegów zapłodnienia in vitro, i to bez odpowiedniej ustawy, a jedynie dzięki "programowi zdrowotnemu", pokazał, że w istocie chce Polski zależnej jedynie od woli i ochoty jego samego. Taki kraj zaś, bez ryzyka wielkiej przesady, można zaś określić brunatnym.

Brunatnym bowiem zwyczajem, a nie demokratycznym (niezależnie od tego, czy jest to demokracja czarna czy tęczowa) jest "stanowienie" prawa wbrew konstytucji, parlamentowi, a nawet wbrew własnej partii, tylko po to, by poprawić sobie spadające sondaże. A właśnie na takie działanie zdecydował się premier Donald Tusk. Nie będąc w stanie przekonać nawet własnej partii do poparcia jednego projektu i mając świadomość, że bardziej prawdopodobne, także w tej kadencji, jest przegłosowanie projektu Piechy czy Gowina niż Kidawy-Błońskiej, uznał, że nie będzie przejmował się takimi drobiazgami jak parlament czy procedury prawne, tylko poprawi swój wizerunek wśród części elektoratu i w liberalnych mediach, wyrzucając masę kasy na pozbawioną jakichkolwiek podstaw legislacyjnych hucpę.

I byłoby nawet dość zabawnym przyglądanie się, jak rozmaitej maści zwolennicy wielkości i demokratyczności naszego premiera, przekonują, że w sytuacji gdy nie ma on szans, by uzyskać jakieś decyzje parlamentu w sposób demokratyczny, może "dopasowywać sobie" prawo, byle tylko we właściwym kierunku (w pewnym sensie taką narrację zaczął już snuć Tomasz Nałęcz opowiadający o Piłsudskim, który zaakceptował niewątpliwą hucpę prawną, jaką było przyjęcie konstytucji kwietniowej), gdyby nie to, że w efekcie tej decyzji została prawdopodobnie złamana konstytucja. A do tego wymusza się to, że z podatków katolików będzie finansowana głęboko niemoralna (za to bardzo opłacalna dla klinik) metoda, której efektem są tysiące zamrożonych i przechowywanych w wielkich butlach dzieci na zarodkowym etapie rozwoju, a także selekcja eugeniczna (jednym z elementów procedury jest wybranie spośród 5 do 7 zarodków tych najbardziej żywotnych, które się wszczepi, i zamrożenie pozostałych).

Obie te kwestie sprawiają, że na kolejny marketingowy chwyt Donalda Tuska, który jak tonący brzytwy chwyta się zapłodnienia in vitro, nie powinien być traktowany z obojętnością. Premier zdecydował się bowiem na działanie, które jego samego obciąża winą za śmierć czy zamrożenie dziesiątek tysięcy zarodków. W tej chwili, wedle niepotwierdzonych szacunków, w Polsce zamrożonych jest od 60 do 70 tysięcy dzieci na zarodkowym etapie rozwoju. Procedurę rozmrożenia przeżyje nieco ponad połowa z nich, urodzi się realnie (gdyby ktokolwiek chciał je adoptować prenatalnie) kilka procent z tych, które przeżyją rozmrażanie. To zaś tylko część z "ludzkich kosztów" procedury, którą premier zdecydował się refundować. Opowieści o tym, że chodzi wyłącznie o refundacje zabiegów bezpiecznych dla dzieci, możemy wsadzić między bajki, ponieważ nie istnieje taka procedura zapłodnienia pozaustrojowego, w trakcie której nie ginęłyby zarodki. Zakaz zamrażania niewiele tu zmienia, poza tym, że sprawia iż procedura staje się niemal całkowicie nieskuteczna.

Procedura in vitro nie jest wprawdzie w Polsce zakazana, ale istnieje prawdopodobieństwo, że jej wprowadzenie do systemu prawnego może być niekonstytucyjne. Polska ustawa zasadnicza chroni bowiem życie od poczęcia do naturalnej śmierci, czego najlepszym dowodem jest decyzja Trybunału Konstytucyjnego z 1997 roku, który zakazał aborcji na  życzenie, uznając je za niezgodne z polskimi normami podstawowymi. Prof. Andrzej Zoll uważa, że ustawa zasadnicza RP pozwala także na obalenie obecnej ustawy aborcyjnej, z jej wyjątkami. A jeśli tak, to powstaje pytanie, czy możliwe jest uchwalenie (w tej konkretnej sytuacji z ominięciem procedur demokratycznych)  prawa, które nie tylko dopuszcza, ale wręcz finansuje z budżetu państwa procedury, w które wpisana jest śmierć nienarodzonych dzieci? Premier ma oczywiście świadomość tego pytania, podobnie jak ma świadomość, że przy obecnym układzie sił, także w jego własnej partii, nie jest w stanie złamać sumień tak wielu posłów, by przegłosować ustawę dotyczącą in vitro, w której prawa nienarodzonych byłoby ignorowane. I dlatego wybrał drogę na skróty...

Drogę, która jeśli stanie się akceptowalną normą, będzie oznaczać, że mamy nową władzę ustawodawczą. Nie jest nią już Sejm, który nie zawsze głosuje tak jak chce ukochany przywódca, ale jednoosobowo Donald Tusk.

Tomasz P. Terlikowski - polski dziennikarz, filozof, publicysta. Redaktor naczelny portalu Fronda.pl