16 lat temu. Gabinet lekarski i straszne słowa lekarza: "Szanse na to, abyś miała dzieci wynoszą 0,1 procent". Czy pomyślałam o in vitro w dalekiej przyszłości? (wszak wtedy miałam inne problemy) Oczywiście, że pomyślałam.

Kilka miesięcy później podjeżdżałam swoim cinquecento pod sanatorium w Połczynie Zdroju. Na ławkach przed budynkiem siedziało mnóstwo rdzennych mieszkańców płci męskiej. Po chwili dowiedziałam się, skąd to zainteresowanie. Kobiece sanatorium to jedyne sanatorium, do którego przyjeżdżają młode kobiety. Oczywiście walczące z niepłodnością. Każdym sposobem. Po rozmowach z moją współlokatorką, 25-latką starającą się o dziecko, podjęłam decyzję, że nigdy nie zgotuję takiego losu swojemu facetowi. Oszczędzę mu upokarzających sytuacji oddawania nasienia w szpitalnej toalecie na żądanie itd... Przyznaję szczerze, że nie myślałam o etyce i zamrażaniu zarodków. Pomyślałam jedynie z podziwiem, jak silna jest ta determinacja, jak wielkie ryzyko.

Ja słowa dotrzymałam, mówiłam, że in vitro nie jest sposobem, choć po 7 latach starania się o potomka miałam różne myśli. Gdy podjęliśmy decyzję o adopcji, to jak to się często zdarza pojawiła się ciąża. Lekarze mówili to cud, ewentualnie wielki cud. Tyle tylko, że cuda zdarzają się rzadko. a odbieranie nadziei jest okrucieństwem. Pomysłu karania za to, że ktoś tak bardzo chce przeżyć najpiękniejszy moment w życiu (dwa razy widziałam, że mój mąż płakał i to były te dwa razy, kiedy na świat przychodziły nasze dzieci) i tak bardzo jest zdeterminowany - nie rozumiem. I nigdy nie zrozumiem.