Ani darmowy, ani tani, za to kiepski jest podręcznik do edukacji wczesnoszkolnej, przygotowywany w MEN. Za piarowskie gierki minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej zapłacimy bowiem wszyscy, najwięcej ci, którzy mają już dzieci w szkole - pisze na portalu Interia.pl, Katarzyna Olejarczyk.

Kto naprawdę zapłaci za podręczniki dla pierwszaków?

Dotychczas na zestaw książek dla pierwszoklasisty rodzice musieli wydać około 200 zł. Plus koszt podręcznika do angielskiego, powiedzmy 70 zł. Darmowy podręcznik wcale nie będzie tańszy, a koszt jego zakupu odczują rodzice, którzy mają dzieci w klasach innych niż pierwsze.

Wydawnictwa wstrzymały się z drukiem książek dla pierwszaków, a podniosły ceny zestawów dla klas drugich i trzecich - mówi kierownik księgarni aksiazka.pl z nowohuckiego Osiedla Teatralnego, Jerzy Wyczesany. Najdroższy kosztuje u niego 280 zł. To o 10-15 proc. więcej niż przed rokiem.

Każdy pierwszak otrzyma z ministerstwa dotację - 140 zł na podręcznik, 50 zł na materiały ćwiczeniowe, 25 zł na podręcznik do języka angielskiego.

Zatem za około 10 zł mniej niż przed rokiem, zostanie wyposażony w książki, które będą mu służyć przez kolejne 10 miesięcy. Nie wiadomo jednak, jak takie zestawy będą kompletowane - pozostaje to w gestii szkół, w księgarniach nie ma jeszcze żadnych ćwiczeń dostosowanych do nowego podręcznika.

Kolejnym gestem MEN jest 25-złotowe dofinansowanie do zakupu książki do angielskiego. Sprawdziliśmy w księgarni ceny podręczników. Najtańszy, wydany przez Nową Erę "My World" kosztuje 63 zł, najdroższy jest Pearsona "Discover English" za 85 zł. Średnio komplet książek do angielskiego (podręcznik i ćwiczenia) kosztuje 70 zł. Zapachniało jałmużną, taką pod publiczkę.

Przy okazji sprawdziłam w księgarni ceny podręczników, niezbędnych na kolejnych etapach edukacji. Dziecko w gimnazjum to wydatek od 320 do 450 zł, w liceum 500-600 zł. Księgarze alarmują, że z roku na rok są one coraz droższe.

Minister Kluzik-Rostkowska podała, że w tegorocznym budżecie na zakup "bezpłatnych" podręczników zarezerwowano 75 mln zł. Według planów ministerstwa od 2017 roku wszystkie książki będą darmowe.

Jeśli do ceny tych nowych, wspaniałych podręczników doliczymy urzędnicze koszty przeprowadzenia całej tej operacji - wysyłanie zamówień, drukowanie, logistykę, pienia odpowiednich rzeczników etc., okaże się, jaka jest rzeczywista stawka tej przedwyborczej zagrywki. Ale któż miałby interes takich podliczeń dokonywać!

Ta huczna akcja uderzy po kieszeni rodziców - bo to oni w istocie sfinansują "darmowe" podręczniki, księgarzy, drukarzy oraz wszystkich, którzy płacą podatki. Emerytów także. Straty liczą też wydawnictwa i protestują coraz głośniej przeciw "próbom nacjonalizacji edukacyjnego rynku wydawniczego w Polsce".

Przede wszystkim na tej zabawie ucierpią dzieci, bo będą się uczyć ze słabej książki. "Przygotowany w pośpiechu rządowy podręcznik wygląda jak tania chińska tandeta. Jest nie tylko straszliwie banalny, infantylny i nieestetyczny, ale ma również ogromne braki metodologiczne" - tak dzieło "ministerstwa edukacji" puentuje prof. Bogusław Śliwerski, przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN ("Do Rzeczy" nr 28/076).

Co ciekawe, szkoły niepubliczne w ogromnej większości nie zdecydowały się na wprowadzenie na listy podręczników elementarza opracowanego przez MEN.

Katarzyna Olejarczyk