Śledztwo ws. próby samobójczej płk. Mikołaja Przybyła zostaje przekazane do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Wczoraj śledztwo w tej sprawie wszczęła Wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Poznaniu.

Postępowanie w tej sprawie prowadzone jest na podstawie artykułu 151, zgodnie z którym, "kto za namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze więzienia od 3 miesięcy do lat 5". Artykuł ten stosuje się w sprawach dotyczących samobójstw.

W Polsce są dwie Wojskowe Prokuratury Okręgowe - w Poznaniu i w stolicy. W związku z tym, że płk Przybył jest prokuratorem jednostki poznańskiej, zapowiadano, że śledztwo w takiej sprawie musi prowadzić inna równorzędna prokuratura.

Formalnie przejęcie śledztwa przez warszawską wojskową "okręgówkę" nastąpi w momencie dostarczenia do stolicy dokumentów. To ma stać się dziś po południu. Wtedy warszawscy prokuratorzy wojskowi będą już sprawę prowadzić. Niewykluczone jednak, że będą korzystać też z pomocy prawnej poznańskiej prokuratury garnizonowej. Na przesłuchania czekają wciąż choćby dziennikarze, którzy byli w poniedziałek na konferencji. Sam Przybył został już przesłuchany. Śledczy nie ujawniają jednak treści jego zeznań. Jutro pułkownik Przybył trafi na obserwację psychiatryczną do szpitala w Bydgoszczy.

Płk Mikołaj Przybył postrzelił się z broni prywatnej, na którą miał pozwolenie. Zgodnie z przepisami na teren prokuratury nie można wnosić broni palnej ani amunicji.

Przybył: Chciałem popełnić samobójstwo

Chciałem popełnić samobójstwo, ale źle wymierzyłem, bo ktoś próbował wejść do pokoju- mówił wczoraj w rozmowie z Polską Agencją Prasową Mikołaj Przybył. Broniłem honoru ludzi, których znałem i którzy świetnie pracują- podkreślał Mikołaj Przybył postrzelił się w przerwie konferencji, na której odniósł się do medialnych zarzutów o złamanie prawa w postępowaniu dot. przecieku ze śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej.

Najpierw wygłosił emocjonalne oświadczenie, po czym wyprosił z sali dziennikarzy. Wtedy padł strzał. Pomocy próbował udzielić Przybyłowi jeden z dziennikarzy, chwilę potem na miejscu pojawił się personel medyczny ze znajdującej się w budynku przychodni.

Ktoś próbował wejść do pokoju. Uratował mnie człowiek, który poprawiał kable, bo przestraszyłem się tego, że wejdzie. Źle wymierzyłem, strzał padł zbyt szybko. Padł strzał w policzek, a nie w głowę, spieszyłem się - opowiadał w rozmowie z PAP.

Broniłem honoru ludzi, których znałem i którzy świetnie pracują. Chciałem, aby prokuratura przetrwała i to pod dowództwem gen. Parulskiego. To jest człowiek, który gwarantuje uczciwe prowadzenie spraw. Zawsze, kiedy była jakaś konieczność, lub potrzeba udzielenia pomocy, taką pomoc otrzymywałem. Nigdy nie było żadnych nacisków, człowiek ten zawsze parł do tego, żeby wyjaśnić każdą sprawę do końca - zapewniał Przybył.

Na mój krok miały wpływ sprawy, które prowadzę. Jedne z najpoważniejszych, jeżeli chodzi o kwestie finansowe w Wojsku Polskim. To one spowodowały bezpośredni nacisk na to, żeby przyspieszyć kroki w kierunku likwidacji prokuratury wojskowej - tłumaczył Przybył.

Mogłem pogodzić się z tym, że demolowali mi samochód, że odkręcono mi koła chcąc, bym się zabił. Wiem, że za moją głowę była nagroda miliona złotych. Mogłem się pogodzić z tym, że zabito mi psa. Nie mogłem się pogodzić z bezpodstawnym atakiem, z zarzucaniem nam nieprawidłowego lub bezprawnego działania - podkreślał Przybył.