- Wiem, stadion to nie teatr, ale nie odpuścimy. - Sam nie byłem aniołkiem, ale musimy egzekwować prawo. Te dwa krótkie zdania premiera Tuska wypowiedziane po spotkaniu z kibicami (kibolami) są jak dwie zabójcze kontry na boisku. Kibice mówili o wysokim bramkowym remisie w sparingu. Nic z tego. Widać było, że premier wciągnął ich w ustawkę polityczno-marketingową, a kibole dobrze czują się tylko na trybunach i tylko w swoim środowisku.

Na pytanie, po co premier podjął rękawicę rzuconą przez kiboli na jego trasie po Polsce i po co ich okrzyki "Stadiony dla kibiców" podniósł do rangi problemu wyborczego, odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, kibol na salonach jest mniej awanturujący się - nie krzyczy, nie używa megafonów, nie ma transparentów, a nawet jak ma i krzyczy, to media tego nie pokażą, bo nie zostały na "ustawkę" wpuszczone. Po drugie, kibol jest silny w grupie, a na spotkanie z premierem nie przyjechała hałastra szalikowców, a ekipa grzecznych panów w garniturach.

Schodząc z trybun i wchodząc na boisko wyznaczone przez premiera "reprezentacja kiboli" musiała przyjąć zasady gry obowiązujące na tym boisku. A tu gwiżdże Tusk.

Tu najważniejsza staje się ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych i polityczne ultimatum: będziecie respektować prawo - będziecie na stadionie. Tu Tusk zagrywa piłkę w pole karne przeciwnika i trafia do siatki. Liczy się tylko prawo. Że twarde i restrykcyjne? A kto powie, że na stadionach jest sielanka i bezpiecznie można przyjść z dziećmi. Nawet jeśli na wielu stadionach tak jest - a jest, to i tak dla większości wyborców, która nigdy w życiu nie była na meczu, stadion to miejsce spotkań wyrostków i żuli ze sztachetami w łapach. Dlatego Tusk po spotkaniu przybiera twardą minę i grzmi: Nie odpuścimy. Gdy dodaje do tego zdanie, że kibole to żaden wielki problem na trasie jego podróży po Polsce, bo są tak poważne ludzkie sprawy jak niskie emerytury i podwyżki w przedszkolach - sprowadza kiboli do roli zadymiarzy, którzy chcą negocjować z premierem, czy mogą demolować stadiony.

Dwa zero.

A gdy w tym samym czasie gdzieś w Polsce inna grupa kiboli obrzuca jeden z platformianych autobusów jajkami - pachnie samobójem. Tusk ma jeszcze jeden niezaprzeczalny atut w tej ustawce z kibolami. Przeciwnik nie wie, czego dokładnie chce - środowisko z trybun to zarówno hoolsi z kominiarkami naciągniętymi na twarz (zapewne chcieliby, by maczety zostały wpisane na listę przyborów kuchennych), ultrasi, którym marzy się odpalanie rac na stadionie, są jeszcze tzw. pikniki, którym wystarcza kiełbaska na trybunach i piwo w pubie po meczu, a jeszcze inne cele mają Panowie, którzy przyszli na spotkanie z premierem.

Dopóki środowisko kibicowskie samo nie postawi granicy między kibicowaniem a chuligaństwem, między żywiołowym dopingiem a zadymą, dopóty Tusk będzie panem sytuacji i w pojedynkę (nie licząc speców od PR) będzie wygrywał mecze z kibolami. Mimo że premier też gra nieczysto.

"Profilaktyczne" zamknięcie kilku stadionów po bydgoskim finale Pucharu Polski było polityczną zagrywką zasługującą na żółtą kartkę. Tusk wrzucił wszystkich do jednego worka. Pomieszał kiboli z kibicami. Kto ma szalik i chodzi na mecze, jest podejrzany. Ten schemat powiela za każdym razem, gdy kibolski temat jest wygodny. Albo do odwrócenia uwagi od innych niewygodnych tematów, albo by podkręcić tempo kampanii wyborczej. Tusk w tym zwarciu z kibicami niewiele ryzykuje. To nie jest siła zmieniająca losy wyborów. Na trybunach stadionów ekstraklasy zasiada coraz więcej osób, ale tegoroczny rekord frekwencji na gdańskiej PGE Arenie podczas meczu ligowego (35 tys.) nie zwala z nóg. Tyle osób wchodzi tylko na jedną trybunę Ultras w Dortmundzie. Nawet jeśli premier zamykając stadiony nadepnął na odcisk zwykłym kibicom (a nadepnął), nawet jeśli zdarza im się pomyśleć o Tusku - Ty matole, to i tak większość kibiców wyczuwa granicę między kibicowaniem i chuligaństwem. I tak większość kibiców wychodząc ze stadionów nie stanie na drodze Tuskobusa. Kibice wiedzą, że identyfikacja na stadionach i elektroniczne karty kibica są konieczne. Wiedzą, że złamanie prawa powinno być surowo karane a zakazy stadionowo bezwzględnie egzekwowane. Wiedzą, tylko trudno im zrozumieć dlaczego zamiast eliminować ze stadionów bandytów premier rządu woli polityczne inscenizacje z zamykaniem stadionów i kampanijne ustawki z kibolami. Bo kibol to łatwy cel. A kibic? A kibic i tak woli piłkę nożną od polityki...