Taki dzień jak dziś zdarza się tylko raz na cztery lata. Jego wyjątkowość nie polega jednak tylko na tym. Gdyby nie było 29 lutego po kilkuset latach kalendarzowe pory roku zupełnie nie zgadzałyby się z tym, co widzimy za oknem. Dlaczego? Z odpowiedzią na to pytanie przychodzi astronomia. Pełny obieg Ziemi wokół Słońca trwa 365 dni i prawie sześć godzin, co sprawia, że co cztery lata do roku musimy dodać jeden dzień. O tym, że ląduje on akurat w lutym zdecydowali starożytni Rzymianie.

Do czasu panowania Juliusza Cezara starożytni Rzymianie witali nowy rok na wiosnę, a pierwszym miesiącem roku był... marzec. Właśnie na luty, który kończył rok, przerzucano wszystkie kalendarzowe nieścisłości. W zależności od potrzeb dodawano lub odejmowano mu dni.

Drugim miesiącem roku luty stał się w 45 roku p.n.e. na życzenie Juliusza Cezara. Powód reformy kalendarza był prozaicznie prosty - cesarz chciał szybciej dostać się do budżetowych pieniędzy. Tradycja używania tego miesiąca jako kalendarzowego regulatora jednak pozostała.

Uszczuplenie do 28 lub 29 dni, którymi luty dysponuje dziś, zawdzięcza wspomnianemu już Juliuszowi Cezarowi i Oktawianowi Augustowi. Obaj chcieli bowiem, by "ich najfajniejsze miesiące" - Juli i August (lipiec i sierpień) - miały po 31 dni. Ofiarą tego przedłużenia letnich miesięcy padł właśnie luty.

Dodawanie co cztery lata jednego dnia do drugiego miesiąca roku pozostało nam natomiast z czasów cesarza Augusta. W ten sposób postanowiono dopracować niedoskonały, rzymski kalendarz.

Historię 29 dnia lutego w rozmowie z reporterem RMF FM opowiada astronom Jerzy Rafalski:

Juliusz Cezar pomyślał sobie: "Zreformowałem kalendarz, pozostawię po sobie pamiątkę, bo przecież jestem wielki. Na pamiątkę wybiorę sobie jeden z miesięcy w roku - a co tam - najcieplejszy i najdłuższy." Który? Lipiec. I od tamtej pory lipiec jest nazywany julius, czyli właśnie miesiąc poświęcony Juliuszowi.

Później był August, Oktawian August. Też ambitny. I też chciał pozostawić po sobie pamiątkę i wielki pomnik w kalendarzu. Pomyślał sobie: "Dobrze, jeżeli Juliusz, mój poprzednik, zaproponował, że co kilka lat dodajemy jeden dzień, to ja zrobię dokładnie, co 4 lata będziemy dodawać ten jeden dzień przestępny." Kiedy? No w lutym, bo i tak ten miesiąc jest pokrzywdzony. Bo to był kiedyś ostatni miesiąc w roku. Tam nadrabialiśmy wszystkie niezgodności. "W porządku, skoro Juliusz pozostawił po sobie pamiątkę to i ja muszę pozostawić po sobie pamiątkę" - pomyślał Oktawian August. Który miesiąc? Najcieplejszy, najdłuższy. "Ale zaraz, skoro wymieniamy się, lipiec jest tym najlepszym miesiącem, już poświęconym Juliuszowi, i ma 31 dni, ja nie mogę być gorszy. Następny miesiąc ciepły też będzie miał 31 dni." Od tej pory August, czyli sierpień, też ma 31 dni.

Znowu zgubiliśmy jeden dzień w ciągu całego roku. Gdzie go odbierzemy? W najbardziej pokrzywdzonym miesiącu - w lutym. No i rzeczywiście, nastąpił taki wielki bałagan w kalendarzu, bo przecież dwaj wielcy musieli pozostawić po sobie dwa miesiące. Tylko, że ten luty ciągle był pokrzywdzony i dlatego właśnie ciągle miał za mało dni, bo musieliśmy nadrabiać tych wiele dni w ciągu całego roku. Do tej pory tak mamy. Ten luty rzeczywiście jest pokrzywdzony, jest krótszym miesiącem, bo był ostatnim miesiącem. Od czasu do czasu dorzucamy właśnie jeden dzień przestępny, usiłując nadrabiać ten kalendarz.

Krótki luty - długi lipiec i sierpień. Jerzy Rafalski wyjaśnia mechanizm

Tomasz Fenske: Po co nam kalkulator?

Jerzy Rafalski: Policzymy ilość dni w roku, policzymy ilość miesięcy i spróbujemy poskładać swój własny kalendarz... może być?

Spróbujmy.

No to załóżmy, że nie ma kalendarza i jesteśmy pierwsi, którzy spróbują spisać cały rok. Kiedy będzie najlepszy moment na rozpoczęcie roku... wydaje się, że to wiosna, prawda? Przyroda budzi się, rozpoczynamy nowy sezon i rozpoczyna się wszystko, co nowe.

Pytanie o moment.

Zrównanie dnia z nocą. To jest dobry moment astronomiczny. I rzeczywiście, dawno temu pierwsze ludy tak właśnie rozpoczynały rok: właśnie wiosną, w marcu. Teraz wprowadźmy pojęcie miesięcy. Przez cały rok patrzymy na niebo i widzimy, że w ciągu całego sezonu 12 razy pojawia się na niebie pełnia księżyca. Oto znak, który płynie z góry! Świetnie, rozpoczynamy rok wiosną, w marcu i mamy 12 miesięcy. Rzeczywiście tak właśnie działo się wśród pierwszych ludów, m.in. w starożytnym Rzymie.

Co to ma do 29 lutego?

Zaraz policzymy, bo mamy tutaj kalkulator. W roku jest 365 dni, to można policzyć. Dzielimy je przez 12... cóż nam wychodzi? Otóż wychodzi nam, że nasz miesiąc powinien mieć 30,41 dnia. Gdyby w takim razie miesiące działały na przemian, jeden miałby 30, a drugi 31 dni? Gdyby się wymieniały moglibyśmy być blisko naszego układu. Faktycznie w starożytnym Rzymie zaproponowano: umówmy się na taką naprzemienność, a że zaczynamy od równonocy wiosennej, to pierwszym miesiącem roku był marzec, a ostatnim był luty.

Pytanie skąd przestępność.

No właśnie w starożytnym Rzymie jeszcze nie wiedziano, że w tym układzie nie do końca wszystko się zgadza. Przy czym wszystko to, co się nie zgadza, występowało na końcu roku, czyli w lutym. On od razu był niedobrym, pokrzywdzonym miesiącem, bo wszelkie poprawki w kalendarzu trafiały właśnie na ten miesiąc. Juliusz Cezar postanowił zrobić porządek z kalendarzem...

Ale to nie on "przesunął" rok...

Wcześniej senat zaproponował bardzo chytry plan. Senatorzy mówili sobie: a gdybyśmy raz, chociaż raz umówili się, że rozpoczynamy rok wcześniej, to wtedy dobierzemy się do pieniędzy z budżetu również wcześniej, prawda? Wtedy zaproponowano: nie czekajmy na moment równonocy wiosennej, tylko umówmy się, że rozpoczynamy rok troszeczkę szybciej, może właśnie w tym dołku zimowym i wtedy już mamy budżet na nowy rok.

Wypaliło?

Tak, ale, oczywiście, tylko raz, w styczniu. A potem się okazało, że gdyby w następnym roku znowu przesunąć jego początek na styczeń, znowu można by się dobrać do pieniędzy... Juliusz Cezar się nie zgodził, ale senat był już tak łasy na pieniądze, że nie miał już nic do gadania. Cezar chciał mieć jednak wpływ na miesiące i poukładać je tak, by zapanował porządek. W tym sęk, że senat zaczął rok od liczącego 31 dni stycznia. Tak się namieszało w kalendarzu, że niestety, zabrakło jednego dnia w roku; luty był już zatem krótszy i pojawił się problem.

Myśląc nad reformą kalendarza Juliusz Cezar wpadł na pomysł, że jeżeli co kilka lat będziemy dorzucać jeszcze jeden dzień, wtedy uda się, mniej-więcej, utrzymać w ryzach ten cały cykl.

Ale luty ma zwyczajowo 28, a nie 29 dni...

Bo Juliusz pomyślał sobie: zreformowałem kalendarz, pozostawię po sobie pamiątkę, bo przecież jestem wielki. Wybrał sobie jeden z miesięcy w roku. Najcieplejszy i najdłuższy: lipiec. Od tamtej pory lipiec jest nazywany Julius, Juli - czyli właśnie miesiąc poświęcony Juliuszowi. Ale później był Oktawian August...

Też ambitny...

Też ambitny i też chciał zostawić po sobie pamiątkę. Stwierdził więc: w porządku, jeżeli Juliusz, mój poprzednik zaproponował, że co kilka lat dodajemy jeden dzień, to ja to zrobię dokładnie co 4 lata. Kiedy? W lutym, bo to i tak pokrzywdzony miesiąc, kiedyś ostatni w roku, w którym nadrabialiśmy wszelkie niezgodności. A że Juliusz zostawił po sobie pamiątkę w kalendarzu, to i August takiej zapragnął, najlepiej też w najlepszym, najcieplejszym i najdłuższym miesiącu. Ale zaraz... jeśli lipiec Juliusza już ma 31 dni, to ja nie mogę być gorszy! Następny miesiąc ciepły też będzie miał 31 dni. Od tamtej pory August, czyli sierpień, liczy właśnie tyle. A skąd zabrano ten "dodatkowy" dzień? Oczywiście z lutego...

Mocno namieszali.

Dziś już nikt nie pamięta, że luty był ostatnim miesiącem i służył do takich regulacji. Niemniej nastąpił taki wielki bałagan w kalendarzu, że wcześniej nazywany dziesiątym miesiąc December przesunął się na dwunastkę, October, czyli "ósemka" przesunął się na dziesiątkę, bo przecież dwaj wielcy musieli pozostawić po sobie dwa miesiące. I do tej pory tak mamy.

Chyba generalnie zapędy do mieszania w kalendarzach mieli głównie wielcy...

Jak nie papieże, to wodzowie. Choćby w Związku Radzieckim. Lenin też chciał zrobić porządek w kalendarzu. Życzył sobie, żeby zapomnieć o tych wszystkich nieścisłościach, sprawach starożytnych i religijnych i wprowadził nowy kalendarz rewolucyjny, w którym luty miał 30 dni. Przez jakiś czas taki kalendarz obowiązywał w Związku Radzieckim, ale to się nie przyjęło, bo świat ich kalendarza nie przyjął i Rosjanie musieli wrócić do systemu z przestępnym lutym liczącym to 28, to - raz na cztery lata - 29 dni. Tak więc tradycja zapoczątkowana 20 wieków temu przez dwóch cesarzy trwa do dzisiaj.

I to się chyba nie zmieni.

Chyba nie, bo choć kalendarz, którym się posługujemy nie jest doskonały - najlepiej byłoby, gdyby 1 stycznia wypadał zawsze, co roku, w poniedziałek - to na jego zmianę jest już raczej za późno.

Ale moglibyśmy wtedy nie zmieniać kalendarza na ścianie.

Tak, natomiast przestawienie się na nowy system, przeprogramowanie komputerów, wszystkich układów, nauczenie się nowego życia w nowym rytmie - to wszystko byłoby zbyt wyczerpujące i kosztowne, dlatego łatwiej jest dodać raz na jakiś czas jeden dzień i mieć święty spokój.

29 lutego nawet dziś płata figle

29 lutego zaskoczył dziś urzędników. Od rana w całej Polsce nie działał komputerowy system rejestracji pojazdów. Nie przewidziano w nim bowiem nietypowej daty. Urzędnicy zapewniają, że problem zostanie usunięty jak najszybciej. Najlepiej poczekać jednak do jutra, bo 1 marca w systemie osadzony jest od dawna.