6-letni Marcin wrócił ze szpitala w Ostrowcu Świętokrzyskim do domu w Miłkowie. W nocy z wtorku na środę szukało go ponad 100 osób, śmigłowiec i psy. Odnalazł się po 14 godzinach – mokry i zziębnięty.

Przedpołudnie w szpitalu w Ostrowcu. Marcin jest wyraźnie uśmiechnięty, wydaje dźwięki przypominające śmiech i śpiew. Wyraźnie jest w dobrej formie i wygląda na szczęśliwego. Nie powie tego, bo nie umie mówić.

Wreszcie do domu? Wreszcie - odpowiada pani Agnieszka, mama chłopca. Podkreśla, że wszystko dobrze się skończyło dzięki pomocy służb i osób zaangażowanych w poszukiwania. Z tego, co się dowiedziałam, ich było multum - przyznaje.

Popołudnie? Nawet nie wiem, kiedy przeleciało. Noc dla mnie była bardzo krótka noc. Praktycznie nie spałam - tak pani Agnieszka wspomina nerwowe godziny po zaginięciu chłopca. Każdy mi mówił, gdzie szukają, gdzie co jest... Wpół do szóstej wszyscy się zjeżdżali od nowa i szukali - dodaje.

Co czuła matka, gdy okazało się, że Marcina nie ma na podwórku? Z początku nie dowierzałam, że go nie ma. Jak wyszliśmy z synem na zewnątrz, powiedziałam: Niemożliwe, żeby się w moment rozpłynął - wspomina pani Agnieszka. Podkreśla, że zaczęła szukać syna już po 5 minutach. Trudno opisać to, co czułam. Nikomu nie życzę czegoś takiego - mówi ze wzruszeniem.

Dlaczego Marcin wyszedł?

Syn kiedyś już raz wyszedł. Wtedy ewidentnie to był nasz błąd, bo furtka była niezamknięta - przyznaje mama chłopca. Twierdzi, że powodem zamieszania sprzed kilku dni był klucz zostawiony w bramce. Marcin wiele razy próbował sam przekręcić klucz, ale nie umiał, więc nie zabieraliśmy go. Najwyraźniej już się nauczył - tłumaczy.