Kilkadziesiąt razy dziennie wyjeżdżają lubelscy strażacy do gaszenia płonących traw. Jak sami mówią, to walka z wiatrakami. Jeden pożar ugaszą, a już pojawia się kolejny.

Strażacy z Lubelszczyzny od początku marca wyjeżdżali blisko 1500 razy do pożarów spowodowanych wypalaniem traw. Nieodpowiedzialni rolnicy, czy działkowcy to jedno. Najgorsza jest jednak młodzież - mówią lubelscy strażacy. Zazwyczaj w porze gdy kończą się lekcje, czyli około godz. 12-13 zaczynają się podpalenia. Tak było też wczoraj. Pierwsze zgłoszenie odnotowano po 12-tej.

Potem zgłoszenia w Lublinie sypały się już jedno za drugim. Najpierw ulica Zawilcowa, później Aleje Kraśnickie od strony Gęsiej. Niestety w obu przypadkach nie dało się dojechać wozem. Strażacy zmuszeni byli pieszo dojść jeszcze kilkaset metrów do miejsca pożaru. Gdyby można było gasić wodą zajęłoby to kilka minut. Strażacy muszą gasić ręcznie tłumiąc płomienie specjalnymi tłumicami - czyli metalowymi packami umieszczonymi na długim kiju. Z wyglądu przypomina to miotłę.

Strażacy nie mają wątpliwości, że to podpalenie. Podobnego zdania są właściciele pobliskich ogródków działkowych. Kręcą się tu różne grupy młodzieży. Zawsze jak wracają ze szkoły pojawiają się problemy. Tu płonie coś co drugi, trzeci dzień - mówią.

Na jednej służbie wyjeżdżaliśmy ostatnio ponad 20 razy naszym zastępem - opowiada jeden z dowódców. Dopóki się nie zazieleni niestety tak będą wyglądały kolejne dni - podkreśla.