Ponad trzy godziny trwało w katowickiej prokuraturze przesłuchanie kobiety, którą brutalnie pobili policyjni antyterroryści. Jej narzeczony, także poszkodowany podczas akcji policji, na pytania śledczych będzie odpowiadał w piątek. We wtorek wieczorem funkcjonariusze, szukając groźnego przestępcy, pomylili adres i wtargnęli do mieszkania niewinnych ludzi.

Zobacz również:

Przesłuchanie pary zostało przerwane, ponieważ oboje poszkodowani musieli jechać na kolejną wizytę u lekarza. 24-latka i jej narzeczony bardzo szybko opuścili budynek prokuratury, nie odpowiadając na żadne pytania. Ich pełnomocnik, mecenas Remigiusz Sołtys zapowiedział, że po zakończeniu przesłuchań wyda oświadczenie.

Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek poinformowała, że jeszcze przed prokuratorem staną policjanci, którzy brali udział w akcji. W sprawie fatalnej pomyłki śląskich policjantów przesłuchani zostali już mieszkańcy osiedla, którzy byli świadkami policyjnej interwencji. Okoliczności całego zajścia ma szczegółowo wyjaśnić prokuratorskie śledztwo. W ramach dochodzenia zebrano już ślady w mieszkaniu poszkodowanej pary.

Feralna akcja antyterrorystów

We wtorek policjanci dostali informację, że w mieszkaniu w Katowicach przy ul. Orkana przebywa poszukiwany, uzbrojony przestępca. Wysłani na miejsce antyterroryści weszli do mieszkania wskazanego przez pracownika osiedla. W środku nie było jednak bandyty, a dwójka niewinnych ludzi. Podczas akcji antyterroryści użyli granatów hukowych, a następnie powalili lokatorów na ziemię. Kiedy zweryfikowali dowody tożsamości, okazało się, że poturbowali postronne osoby, w ogóle niezwiązane ze sprawą. Po akcji funkcjonariusze tłumaczyli, że na drzwiach mieszkań nie było numerów, ponieważ jest to nowe osiedle, a administracja budynku nie zna jeszcze za dobrze mieszkańców.

Zobacz filmy z relacjami poszkodowanych oraz wyjaśnieniami policji

Policjanci złapali złodzieja. Był poszukiwany dwoma listami gończymi

Poszukiwanego przestępcę ostatecznie udało się złapać. Okazało, że był w innym mieszkaniu w tym samym budynku. Jak ustalił reporter RMF FM Marcin Buczek, po złodzieja samochodów - poszukiwanego dwoma listami gończymi - wysłano antyterrorystów, ponieważ policja obawiała się, że może być uzbrojony. Dwa tygodnie temu zatrzymano jego kompana kradnącego luksusowe auta. Złodziej, który usłyszał, co dzieje się piętro niżej, szykował się już do ucieczki. Ostatecznie nie udało mu się jednak zbiec.

W 2010 roku policjanci wtargnęli do mieszkania dwóch łodzianek

W 2010 roku głośno było o innej pomyłce antyterrorystów. Funkcjonariusze podlegli Komendzie Stołecznej Policji bladym świtem wtargnęli do domu pani Małgorzaty i jej córki przy ul. Legionów w Łodzi. Policjanci, szukający członków grupy przestępczej, wyważyli drzwi i wrzucili do mieszkania granat ogłuszający. Potem okazało się, że pomylili numery mieszkań - zamiast do 6c wkroczyli do lokalu numer 6.

Po tych dramatycznych wydarzeniach starsza kobieta przeszła operację - od lat skarży się na problemy z sercem. Jej córka została natomiast poparzona odłamkami granatu. Sprawa o odszkodowanie za policyjną pomyłkę trafiła do sądu. Kobiety żądają 20 tysięcy złotych za zniszczenia w mieszkaniu oraz straty moralne. Do tej pory otrzymały jednak tylko 9 tysięcy.

Sąd uznał, że działania policjantów były zgodne z prawem. Sędzia zaznaczył jednak, że nie oznacza to, iż policja nie ponosi odpowiedzialności za skutki przeprowadzonej akcji - naruszono bowiem miedzy innymi mir domowy, a akcja spowodowała lekki uszczerbek na zdrowiu obu kobiet. Pełnomocnik poszkodowanych odwołał się od wyroku i nie wyklucza, że skieruje sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.