Nikt nie przyczynił się do śmierci dziecka kobiety, która pozostawiona bez opieki rodziła na podłodze jednej z sal szpitala w Starachowicach - podała prokuratura. Według śledczych, z protokołu sekcji zwłok wynika, że dziecko zmarło, zanim kobieta zgłosiła się do szpitala.

Nikt nie przyczynił się do śmierci dziecka kobiety, która pozostawiona bez opieki rodziła na podłodze jednej z sal szpitala w Starachowicach - podała prokuratura. Według śledczych, z protokołu sekcji zwłok wynika, że dziecko zmarło, zanim kobieta zgłosiła się do szpitala.
Szpital w Starachowicach /Michał Dukaczewski /Archiwum RMF FM

Jak poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Kielcach Daniel Prokopowicz, śledczy prowadzący sprawę otrzymali protokół sekcji zwłok dziecka. Do tej pory dysponowali częściowymi wynikami sekcji - które także wskazywały, że śmierć dziecka nastąpiła przed przyjęciem do szpitala.

Śmierć płodu w łonie matki nastąpiła przed tym, jak matka zgłosiła się do szpitala. Ustalenie jest też takie, że nikt nie przyczynił się do śmierci dziecka - podkreślił Prokopowicz.

Na początku listopada 2016 roku do szpitala w Starachowicach zgłosiła się kobieta w ósmym miesiącu ciąży, ponieważ przestała czuć ruchy dziecka. Zdiagnozowano, że dziecko nie żyje. Według relacji pacjentki i jej męża, co potwierdzają też wstępne ustalenia prokuratury, gdy rozpoczęła się akcja porodowa, kobiecie nie udzielono pomocy. Pozostawiona bez opieki pacjentka urodziła na podłodze jednej ze szpitalnych sal.

W związku ze sprawą dyrektor szpitala Grzegorz Fitas zdecydował o rozwiązaniu umowy z ośmioma osobami, które wtedy dyżurowały. To ordynator, lekarka rezydentka i sześć położnych - w tym oddziałowa - pracujące tego dnia na oddziale.

Postępowanie wyjaśniające w sprawie porodu podjął Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej. Kontrolę w szpitalu przeprowadził też - na polecenie ministra zdrowia - wojewódzki konsultant ds. ginekologii i położnictwa. Jak mówił minister Konstanty Radziwiłł, wszystko wskazuje na to, że w szpitalu w Starachowicach nie popełniono istotnego błędu medycznego, a "zawiodły przede wszystkim sprawy dotyczące relacji" - zabrakło empatii i komunikacji między ludźmi.

Zakończono przesłuchania świadków

Prokuratura Rejonowa w Starachowicach podjęła postępowanie w związku z narażeniem pokrzywdzonej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Śledczy zakończyli już przesłuchania świadków - w tym lekarzy i położonych ze szpitala, zwolnionych z tajemnicy zawodowej. Zebrali także pozostały materiał dowodowy.

Obecnie prokurator opracowuje postanowienie o powołaniu biegłych, dla wydania kompleksowej opinii w tej sprawie. Będzie ona dotyczyła procesu leczenia pokrzywdzonej po przyjęciu jej do szpitala oraz przebiegu ciąży zarówno w okresie, kiedy kobieta była w szpitalu, jak i zanim się do niego zgłosiła - opisywał Prokopowicz. Jak wyjaśnił, opinia ma pomóc w ustaleniu, czy doszło do nieprawidłowości i błędów w sztuce lekarskiej. Jeżeli tak, to czy doszło do popełnienia przestępstwa i kto jest za ewentualne przestępstwo odpowiedzialny - dodał.

Zwolnione położne chcą wrócić do pracy

Zwolniony dyscyplinarnie z lecznicy personel złożył pozwy do sądu pracy. Sprawy z powództwa ośmiu osób od połowy lutego toczą się przed Sądem Rejonowym w Starachowicach. Sześć byłych położnych lecznicy, poza przywróceniem do pracy na dotychczasowych zasadach domaga się wynagrodzenia za czas przebywania bez pracy. Dwoje zwolnionych lekarzy wniosło o odszkodowania w wysokości miesięcznego wynagrodzenia za zwolnienie z pracy bez wypowiedzenia. Szpital wniósł o oddalenie powództwa.

Zdaniem b. położnych, popieranych przez związek zawodowy, dyrekcja szpitala zastosowała wobec nich odpowiedzialność zbiorową - oddział położniczo-ginekologiczny zajmował dwie kondygnacje szpitala, a położne, przypisane do konkretnych odcinków pracy na oddziale, nie mogły ich opuszczać. Nie wszystkie pracownice wiedziały, co się działo w części oddziału zajmującej się patologią ciąży.

(mn)