Nic nie wskazywało, że w tej rodzinie może dojść do takiej tragedii - mówią sąsiedzi z bloku zamordowanej rodziny. 9- i 14-letnie dzieci oraz ich 34-letnia matka zginęli od ciosów nożem i siekierą. W mieszkaniu przy ul. Dąbrowskiego w Łodzi, zamkniętym od środka, był jeszcze 34-letni mężczyzna, który podciął sobie żyły. To właśnie on jest podejrzany o morderstwo.

Wejście do ostatniej klatki wieżowca nadal jest otoczone taśmą, a policjanci nie wpuszczają do budynku nikogo, poza lokatorami. Okna mieszkania na pierwszym piętrze, gdzie rozegrała się tragedia, nadal są otwarte. Sąsiedzi z przerażeniem patrzą w tym kierunku i nie mogą uwierzyć, że taki spokojny mężczyzna mógł zamordować śpiących domowników. Dla mnie to była normalna rodzina, żadna patologia – powiedziała reporterce RMF FM jedna z sąsiadek rodziny.

Dzieci bardzo dobrze ułożone, wychowane – to nie było podwórkowe wychowanie. Chłopiec ubrany bardzo elegancko; zawsze do szkoły chodził w białej koszulce, w granatowych, odprasowanych zawsze spodenkach, nie jakieś tam dżinsy, czy dresowe. Dzieci mówiły zawsze „Dzień dobry”, a rodzice też bardzo sympatyczni. Nie wiem, co się wydarzyło. Prędzej bym sobie dała głowę obciąć, niż uwierzyłabym, że on coś takiego zrobi - podkreśla, Inna z sąsiadek z tego bloku dodaje: Jesteśmy w szoku. Chociaż szok, to nawet za mało powiedziane. To jest ból, nieszczęście.

Podejrzany o morderstwo jest w szpitalu psychiatrycznym. Trafił tam po opatrzeniu ran na nadgarstkach. Ponieważ targnął się na swoje życie, muszą go zbadać specjaliści. Psychiatrzy ocenią też, kiedy 34-latka będą mogli przesłuchać policjanci. Mężczyzna wcześniej leczył się w szpitalu psychiatrycznym im. Babińskiego w Łodzi.

Funkcjonariuszy zawiadomiła sąsiadka, która zauważyła, że dziś rano nikt z tej rodziny nie wychodził z domu.