Od przyszłego roku najzdolniejsi studenci będą mogli studiować na najlepszych uczelniach zagranicznych. Dostaną na to pieniądze od rządu, ale później będą musieli wrócić do kraju i je odpracować. O sprawie pisze "Metro".

Pieniądze pokryją koszty rekrutacyjne, czesne, zakwaterowanie, utrzymanie, przejazd i ubezpieczenie. Tylko w 2016 roku wydamy na to ponad 18,5 mln zł. Ministerstwo nauki chce, by program dotyczył 15 najlepszych uczelni świata według tzw. Listy Szanghajskiej, którą zamieszcza gazeta. Otwierają ją Harvard, Stanford i MIT. 

Zobacz również:

O rządową pomoc będą mogły ubiegać się osoby z licencjatem albo ukończonym trzecim rokiem studiów magisterskich. Trzeba mieć wysoką średnią, osiągnięcia naukowe, rekomendacje od dziekana i wiedzieć, co się chce osiągnąć. Trzeba też już mieć zagwarantowane miejsce na zagranicznej uczelni. Setkę najzdolniejszych wybierze kapituła złożona z 12 autorytetów ze świata nauki i gospodarki. Ostatecznie o tym, kto pojedzie, zdecyduje minister nauki.

Ale coś za coś. Stypendysta podpisze umowę, w której zobowiąże się, że pieniądze zwróci np. jeśli nie zda egzaminów albo narozrabia i zostanie skreślony z listy studentów. Dług może odpracować, płacąc w Polsce składki emerytalne i zdrowotne przez pięć lat. Musi to zrobić w czasie dziesięciu lat po ukończeniu studiów. Kto płacić nie chce, musi ukończyć w kraju studia doktoranckie - czytamy w gazecie.

(abs)