Mężczyzna, skazany w 2013 roku za wieloletnie znęcanie się nad córką i molestowanie jej od 11. roku życia, którego w marcu tego roku ułaskawił prezydent Andrzej Duda, nigdy nie przyznał się przed sądem do winy: twierdził, że jego konkubina i córka kłamią - donosi "Rzeczpospolita", która w ubiegłym tygodniu nagłośniła sprawę ułaskawienia. Gazeta podkreśla równocześnie, że sądy dwóch instancji nie miały wątpliwości co do jego winy.

Przypomnijmy, mężczyzna skazany został na 4 lata więzienia za znęcanie się nad bliskimi i molestowanie seksualne córki. Karę odbył w całości, na wolność wyszedł w 2015 roku. Za to jednak, że w trakcie odbywania kary złamał zakaz kontaktowania się z pokrzywdzonymi - dzwonił do nich i wysłał co najmniej 12 listów - został skazany na rok więzienia. Również tę karę odbył w całości - a po opuszczeniu zakładu karnego w marcu 2018 roku zamieszkał razem z pokrzywdzonymi - choć zakaz zbliżania się do córki i jej matki miał go obowiązywać przez 6 lat od dnia opuszczenia więzienia po pierwszym wyroku.

To sprawiło, że kurator sądowy zawiadomił prokuraturę o złamaniu zakazu. Wtedy konkubina mężczyzny i ich córka - obecnie już dorosła - zwróciły się do prezydenta z prośbą o ułaskawienie, czyli skrócenie zakazu zbliżania.

Zarzucał córce i konkubinie kłamstwo, składał wnioski o przebadanie ich wariografem

Według dzisiejszej publikacji "Rzeczpospolitej", która powołuje się na sądowe wyroki, mężczyzna nigdy nie przyznał się przed sądami do winy, a konkubinie i córce zarzucał kłamstwo.

W cytowanym przez gazetę uzasadnieniu prawomocnego wyroku, jaki zapadł przed Sądem Apelacyjnym w Gdańsku w 2013 roku, czytamy: "Oskarżony bezsprzecznie był agresorem w domu, wykorzystując przewagę fizyczną, często stosował wobec nich (partnerki i córki - red.) przemoc, znieważał je i zastraszał".

Obrońca mężczyzny złożył apelację, całkowicie odrzucając dowody jego winy, a w czasie procesu dwukrotnie - jak podaje "Rz" - składał wnioski o przebadanie konkubiny i córki wariografem, bowiem podważał ich prawdomówność.

Dziennik cytuje argumentację obrońcy: "Oskarżony nie przyznaje się do popełnienia zarzucanych mu czynów i nigdy nie doprowadzał (...) do innych czynności seksualnych. Być może zbyt surowo traktował (...) wyzywając ją od ‘głąbów’, jednak tak prymitywnie rozumiał proces wychowawczy (...). Potwierdzają to opinie sądowo-psychiatryczne i psychologiczno-seksuologiczne, w których stwierdzono u A. W. zaburzenia psychiczne i uzależnienie od alkoholu przy jednoczesnym braku zaburzeń preferencji seksualnych pod postacią parafilii".

Obrońca podważał w apelacji również zasądzony sześcioletni zakaz kontaktu mężczyzny z córką i konkubiną.

Sąd jednak - jak podkreśla gazeta - "nie miał wątpliwości, że mężczyzna dopuścił się molestowania córki od jej 11. roku życia i znęcania się nad nią od jej siódmego roku życia - skazał go na cztery lata więzienia (wyrok odsiedział). W apelacji sąd miażdżąco wskazał na spójne i wiarygodne zeznania córki, treść jej zapisków w pamiętniku i to, jak negatywnie na niej odbiła się sytuacja w domu".

"Rzeczpospolita" przywołuje opinię biegłej psycholog, która - jak czytamy - stwierdziła u pokrzywdzonej m.in. "zaburzenia psychosomatyczne, tj. bóle brzucha, bóle głowy, bardzo duży lęk w relacjach społecznych, brak akceptacji siebie, zaniżoną samoocenę".

Dziennika podkreśla także, że "z uzasadnień wyroków wynika, że mężczyzna często ‘straszył’ konkubinę wyrzuceniem z jednopokojowego mieszkania, którego był głównym najemcą".

"Czy gdyby te kobiety miały pieniądze, to tak pozytywnie odnosiłyby się do tego człowieka? Ojca, który zgwałcił córkę?"

Aspekt ekonomiczny odgrywa w tej historii istotną rolę. Wprawdzie starając się o ułaskawienie mężczyzny - czyli uchylenie zakazu kontaktowania się i zbliżania - obie kobiety zeznały, że świadomie pozwoliły mu zamieszkać z nimi po wyjściu z więzienia, to równocześnie obie przyznawały, że w czasie odsiadki mężczyzny ich sytuacja ekonomiczna dramatycznie się pogorszyła.

We fragmencie zeznań konkubiny skazanego, opublikowanym przez Polską Agencję Prasową w piątek, czytamy m.in.: "Nasza sytuacja finansowa w tamtym okresie była bardzo zła, nie miałyśmy pieniędzy na życie".

Onet podawał natomiast: "Dziewczyna - ofiara ojca - zmuszona była przerwać naukę w szkole i wspólnie z matką iść do pracy fizycznej, wykonywanej na umowę zlecenie. (...) Kobiety wskazywały, że obie mają długi z powodu zaciągniętych kredytów konsumpcyjnych, grozi im eksmisja z mieszkania (...)".

Portal opublikował również opinię Karoliny Sosińskiej, sędzi sądu rodzinnego i prezes Stowarzyszenia Sędziów Sądów Rodzinnych "Pro Familia", która podkreślała: "Sytuacja tych dwóch kobiet to jest potworna w swojej oczywistości przemoc ekonomiczna, której sprawcą jest tak ten skazany mężczyzna, jak państwo polskie".

"Czy gdyby te kobiety miały pieniądze, to tak pozytywnie odnosiłyby się do tego człowieka? Ojca, który zgwałcił córkę? Odpowiedź wydaje się oczywista. (...) Przecież one nie miały co do garnka włożyć, a to pojawił się ‘dobrodziej’, który i kran naprawił, i pieniądze dał... To jest przerażające, ta niemoc tych dwóch kobiet" - zaznaczyła sędzia Sosińska.