"Nie dla reformy edukacji" – pod takim hasłem pikietują w Warszawie przed siedzibą Ministerstwa Edukacji Narodowej nauczyciele i rodzice, którzy są przeciwni zmianom w oświacie.

Nauczyciele mówią, że tylko dzięki ich pracy i wysiłkom samorządu udało się na początku roku szkolnego uniknąć pełnego chaosu i bałaganu. Twierdzą, że wiele szkół nie jest przygotowanych do przyjęcia siódmej klasy - zwłaszcza małe szkoły, gdzie będzie zmianowość.

Nauczyciele po zmianach nie są związani ze szkołą. Nauczyciel, który ma po jednej godzinie fizyki w jednej szkole czy dwie, będzie jeździł od szkoły do szkoły, jakie to jest dobro dziecka - pytała retorycznie jedna z protestujących osób.

Ponadto nauczyciele zwracają uwagę, że nie ma podręczników i nie ma też pewności co do podstawy programowej. Dodają, że tego bałaganu nie przykryją zapowiedzi podwyżki. To dla opinii publicznej a nie dla nauczycieli, dla nas to bajki - tak oceniają zapowiedź 15-procentowej podwyżki w ciągu trzech lat.

Argumentują, że podwyżki są rozciągnięte w czasie, a 15 proc. zobaczą dopiero 2020 roku, a 5 proc. które minister Zalewska obiecuje za rok, to ich zdaniem kpina.

Próbuje się opinię publiczną omamić opowieściami, jakie to wspaniałe - otrzymamy podwyżki - a to jest tak mniej więcej na poziomie wyrównania inflacji, jaką mieliśmy przez te wszystkie lata, kiedy podwyżek nie było - usłyszał nasz reporter.

Jeszcze bardziej nauczycieli oburza hasło 500+ dla nauczycieli. Minister nie mówi, że to dodatki dla garstki z nas - dodają.

Te 500 złotych jest dla nauczycieli dyplomowanych z wyróżniającą oceną co 5 lat i to ma wejść dopiero w 2022 roku - wyjaśniała jedna z protestujących nauczycielek.

Teraz - jak twierdzą nauczyciele - minister potrzebuje hasła "podwyżki", by przykryć chaos i nieprzygotowaną reformę.

(j.)