"Wszyscy wiemy, że mamy bardzo dobrze rozwiniętą kardiologię, ale też wszyscy wiemy, że świetnie za nią płacimy" - tak szefowa Narodowego Funduszu Zdrowia Agnieszka Pachciarz odpiera zarzuty kardiologów, którzy alarmują, że przez obniżenie wyceny zabiegów ratujących życie zawałowcom ten jeden z najlepszych systemów pomocy, jakie mamy, załamie się. Prezes NFZ przekonuje, że tak się nie stanie, bo zaoszczędzone na koronarografii diagnostycznej ponad 100 mln złotych rocznie pozostanie w kardiologii.

Konrad Piasecki: Pani prezes, dlaczego wycena usług kardiologicznych i kardiochirurgicznych została tak radykalnie obniżona?

Agnieszka Pachciarz: To nie jest radykalne obniżenie. Wszyscy wiemy, że mamy dobrze rozwiniętą kardiologię, ale także wszyscy wiemy, że świetnie za nią płacimy. Sądzę, że to było wiele lat temu celowe działanie, żeby tą dziedzinę rozwinąć. W tej chwili można powiedzieć, że (płacimy) aż zanadto. Do tego stopnia, że opłaca się komuś zbudować pracownię hemodynamiki i ryzykować nieposiadanie kontraktu i wystawianie rachunków na procedury ratujące życie. Mamy kilkanaście takich sytuacji w kraju.

Zadbaliśmy o tą dziedzinę, doceniamy jej duży rozwój i jakość, której się nie należy wstydzić, ale trzeba także zadbać o inne dziedziny, jak i samą kardiologię. Pieniądze zaoszczędzone na obniżce tej jednej wyceny będą przeznaczone na kardiologię, w szczególności na rehabilitację kardiologiczną.

Uważam, że jest nieetyczne tworzenie procedur, gdzie zysk nie jest kilkuprocentowy, ale kilkudziesięcioprocentowy. Te kilkumilionowe inwestycje, w postaci budowy i zakupu sprzętu, zwracały się podmiotom w ciągu kilkunastu miesięcy - to w biznesie tak naprawdę nie powinno się zdarzyć.

Ta dziedzina nadal będzie dochodowa, ale wyodrębniliśmy jedną procedurę - koronarografię diagnostyczną. Do tej pory było tak, że niezależnie od tego, czy zabieg kończył się założeniem stentu, czy nie, płaciliśmy co najmniej 12 tysięcy. Zrobiliśmy rzetelną analizę, przez wiele miesięcy zebraliśmy od podmiotów ponad 1240 indywidualnych przypadków. Podmioty podały nam swoje koszty i często one były dość wysokie, na przykład prawie 4 tysiące na wynagrodzenie dla lekarza za zabieg. My to wszystko policzyliśmy i wyceniliśmy.

Wyodrębniliśmy samą koronarografię diagnostyczną, pozostałe procedury pozostają bez zmian. Tą wydzieliliśmy, będziemy płacili za nią od przyszłego miesiąca 4 600 złotych. Czesi płacą za to samo 4 400 w przeliczeniu na złotówki. Wystawiliśmy tą propozycję do zaopiniowania w lipcu, uzyskaliśmy opinie od różnych środowisk kardiologicznych. Po pierwsze, wszyscy wskazywali, że wydzielenie koronarografii diagnostycznej jest uzasadnione merytorycznie. Po drugie, nawet ci, którzy prowadzą te podmioty, podeszli do sprawy bardzo solidnie - napisali, że wycena jest godziwa. Ona nadal będzie dochodowa, ale będzie kosztowała około 6 tysięcy, nie 12 tysięcy złotych.

Mówi pani, że ten biznes, który ratuje też nasze życie, bardzo się rozwinął. Czy nie jest tak, że w nowych warunkach temu, co się rozwinęło, zostanie ukręcona głowa?

Zdecydowanie nie. Zachowujemy zyskowność tych procedur i tej procedury, którą stworzyliśmy i wyodrębniliśmy, ale zysk będzie mniejszy. Musimy dbać o to, żeby rozwijały się także kardiologia i rehabilitacja w kardiologii, inne dziedziny.

Mniejszy, ale czy nie aż tak mały, że zabije tą dziedzinę?

Nie, te podmioty niepubliczne, które prowadzą tą działalność czysto komercyjnie, napisały nam w opinii: "Wynagrodzenie jest godziwe". My też mamy świadomość, że to jest nadal zyskowne, ale to nie może być zysk kilkudziesięcioprocentowy.

W przypadku publicznego płatnika proszę sprawdzić, jak to robią Niemcy. Zakładają, że kilka procent zysku, 2 lub 3, jest etyczne w większości procedur.

Jeszcze jedno. Przy tworzeniu poprzedniej wyceny zakładano, że procedur koronarografii diagnostycznej będzie około 20 procent. Obecnie stanowią 46 procent wszystkich koronarografii.

Czy można powiedzieć, że przez lata ostro przepłacaliśmy za te świadczenia? My - pacjenci i wy - NFZ?

Niektórzy pana koledzy po fachu tak to nazywają. Ja bym powiedziała, że pozwoliliśmy się tej dziedzinie rozwinąć. Ale teraz trzeba już tę sytuację znormalizować.

Nie jest tak, że teraz nagle się okaże, że brakuje miejsc, gdzie będzie można przeprowadzić ten zabieg, albo będą one na tyle odległe, że często będzie się to kończyło śmiercią pacjenta, bo nie będzie można zrobić zabiegu blisko i szybko?

W żadnym wypadku. Po pierwsze, te miejsca już są i są dobrze przygotowane. Po drugie - co podkreślę raz jeszcze - zachowujemy w przypadku tej procedury jej dobrą dochodowość.

Jest pani pewna, że to nie zmniejszy liczby placówek, które świadczą usługę koronarografii diagnostycznej? Mogą uznać, że słabiej im się to opłaca, wobec czego przerzucą się na coś innego albo się zamkną.

Jestem przekonana, że nie. To nadal jest dobra i zyskowna działalność. Uważamy, że nadal płacimy naprawdę godziwie. Sami kardiolodzy to podkreślają. Postępujemy bardzo rozsądnie w tym zakresie. Czas zacząć normalizować sytuację.

To "przycięcie" koronarografii diagnostycznych - jakie to da oszczędności NFZ- owi?

Nie nazywałabym tego w żadnym wypadku oszczędnościami, to są świadczenia nielimitowane. Szacujemy, że chodzi o ponad 100 mln złotych w skali roku, jeżeli utrzymałaby się obecna ilość koronarografii diagnostycznych. Ale wszystkie te pieniądze pozostaną w kardiologii.

Na koniec pytanie o stan zakontraktowanych usług. Czy nie jest tak, że w zbyt wielu szpitalach to, co zakontraktowane, już się kończy i zaczynają się pojawiać problemy z kolejnymi pacjentami?

Obserwujemy jedno: świadczeniodawcy wiele się już nauczyli, lepiej planują świadczenia, rozsądniej rozkładają planowe świadczenia na cały rok. Widzimy to po ilości nadwykonań, która się zmniejszyła. Inna jest proporcja procedur ratujących życie do pozostałych - świadczeniodawcy lepiej planują, lepiej oceniają stan pacjenta. Po pierwszym półroczu tego roku dużo świadczeń przesunęło się w kierunku poradni drobnych zabiegów, czyli w szpitalu są często przyjmowani pacjenci "ciężcy".

Docierają do was sygnały, że już się kończą zakontraktowane świadczenia?

Właściwie nie. Jeśli płatnikowi pisze się coś takiego, to trzeba pokazać, co się robiło przez 8 lub 9 miesięcy tego roku, jakie to były świadczenia, co jest w nadlimitach. Zdecydowanie łatwiej jest powiedzieć dziennikarzowi jednym zdaniem, że "mamy problem". A kiedy zgłaszamy problemy płatnikowi, płatnik widzi, co dany świadczeniodawca rzeczywiście robi. Oczywiście doceniamy, że chcą z nami o tym rozmawiać, ale wolelibyśmy rozmawiać bezpośrednio.

(edbie)