Zwolennicy niepodległości wygrali wybory parlamentarne w Czarnogórze, ale nie zdołali zdobyć większości, która pozwoliłaby im zmienić konstytucję. Opowiadająca się za niepodległością koalicja pod wodzą prezydenta Milo Djukanovicia zdobyła 42,05 procent głosów a Opozycyjny Sojusz na Rzecz Jugosławii zebrał 40,67 procent. Różnica dzieląca oba ugrupowania wynosi mniej niż 5 tys. głosów - poinformowała wczoraj komisja wyborcza.

Te wyniki oznaczają, że Djukanoviciowi i jego zwolennikom prawdopodobnie nie uda się zrealizować zapowiadane od dawna niepodległościowe plany. Wybory parlamentarne w Czarnogórze nie rozjaśniły sytuacji w tej republice, bo nie mają zdecydowanego zwycięzcy. Prognozy marketingowej firmy CESID wskazują na to, że zwolennicy niepodległości będą mieli niewiele więcej mandatów w parlamencie niż ugrupowania skupione w koalicji popierającej pozostanie w federacji jugosławiańskiej. Stawia to pod znakiem zapytania planowane przez prezydenta Milo Djukanovicia referendum w sprawie pełnej suwerenności Czarnogóry. Przedstawiciele proniepodległościowych sił ogłosili wprawdzie wczoraj w nocy zwycięstwo, ale raczej zanosi się tam na polityczny pat. Mimo tego prezydent zapowiedział, że nadal będzie dążył do rozpisania referendum na temat niepodległości. Serbskie władze nie kryły wczoraj zadowolenia z takiego wyniku głosowania. "Teraz widać, że Djukanović ma większy problem polityczny z przekonaniem mieszkańców swojej własnej republiki, niż z Serbią" - powiedział Cedomir Jovanović, wysoki urzednik władz serbskich.

O tym jaka atmosfera panowała wczoraj w stolicy Czarnogóry opowiada z Podgoricy nasz specjalny wysłannik, Robert Kalinowski:

W wyborach parlamentarnych w Czarnogórze udział wzięło ponad 70 procent uprawnionych. Frekwencja była więc wyjątkowo wysoka. Lokale wyborcze zostały zamknięte o godzinie 21. Przed wyborami analitycy przewidywali, że jeśli pójdzie agłosować 70 procent Czarnogórców to proniepodległościowa koalicja prezydenta Djukanovicia ma zwycięstwo w kieszeni i referendum w sprawie suwerenności Czarnogóry jest pewne już w czerwcu. Wybory przebiegały w spokojnej atmosferze. Nie zanotowano żadnych incydentów i manipulacji, a trzeba przyznać, że środki ostrożności w lokalach wyborczych były bardzo przestrzegane - łącznie ze smarowaniem rąk ultrafioletem dla uniknięcia możliwych prób podwójnego głosowania.

Zwycięstwo koalicji Djukanovicia może doprowadzić do nowego kryzysu na Bałkanach. Opinię taką wyraziła Anna Lindh - szefowa dyplomacji Szwecji - kraju, który w tym półroczu przewodniczy Unii Europejskiej. "Społeczeństwo Czarnogóry jest podzielone w kwestii niepodległości i regionalne konsekwencje podziału federacji jugosłowiańskiej mogą być poważne. Jaki to będzie sygnał dla Kosowa? Co się stanie z Macedonią i Bośnią?" - pyta pani minister. Lindh podkreśla, że bez względu na wynik czarnogórskich wyborów Unia Europejska, USA i Rosja powinny zająć jednakowe stanowisko. Wszyscy oni popierają "zreformowaną federację jugosłowiańską i demokratyczny dialog na temat jej przyszłego rozwoju". Zdaniem pani Lindh UE jest teraz gotowa przejąć większą odpowiedzialność za region, w którym jeszcze dwa lata temu inicjatywa należała do Stanów Zjednoczony.

foto Robert Kalinowski RMF FM i EPA

00:10