Polscy przewoźnicy, którzy jeżdżą przez Niemcy ciężarówkami i autokarami, obawiają się wysokich kar za nieprzestrzeganie niemieckiego prawa o płacy minimalnej. Jak mówią, nie stać ich na płacenie swoich kierowcom 8,5 euro za godzinę pracy. Polskie firmy już zagroziły protestami na drogach. Interwencję w Berlinie zapowiedziała także Komisja Europejska.

Kierowcy jadący do Niemiec lub przez Niemcy mają obowiązek mieć przy sobie specjalną kartę, na której zaznaczają datę, godzinę i miejsce przekroczenia niemieckiej granicy. Za brak tego dokumentu policjanci mogą wystawić kierowcy mandat.

Zdarza się - co przyznają nam sami kierowcy - że dodatkowo otrzymują od swoich pracodawców umowę, gdzie widnieje stawka 8,5 euro. Ale to nie rozwiązuje sytuacji - zaznaczają nieoficjalnie.

Problem w tym, że niemieckie służby celne mogą wystąpić do polskich organów podatkowych o sprawdzenie, czy przedsiębiorca wypłacił w rzeczywistości taką stawkę kierowcy. To przecież deklarowane jest przy podatku dochodowym każdego z pracowników. Jeśli polski urząd skarbowy skontroluje, że umowa sobie a podatki sobie, to taki przedsiębiorca podlega odpowiedzialności karno-skarbowej również w Polsce. Wówczas niemieckie służby dodatkowo mogą nałożyć mandat: od 30 do 500 tys. euro.  Przedsiębiorcy boją się więc, że takie działanie może z nich zrobić przestępców.

Nieoficjalnie pracodawcy mówią także o jeszcze jednym zagrożeniu. Kierowca na podstawie takiej umowy może później - w przypadku zwolnienia - pójść do sądu pracy i rzeczywiście zażądać wypłacenia wyższych "niemieckich" stawek. To dodatkowo może pogrążyć pracodawcę.

Przewoźnicy liczą więc na jak najszybsze unormowanie sytuacji. Na razie każda próba rozwiązania sytuacji jest zła. Najprościej byłoby zapłacić, ale nie ma z czego?

Niemcy za wszelką cenę chcą chronić własne firmy - nie mają wątpliwości polscy przewoźnicy. Jednak jak podkreślają, podwyżki dla kierowców to zabójstwo dla firmy.

Niemieckie firmy biorą po 2 euro z kilometra, polskie stawki to euro, euro z kawałkiem - mówi Mariusz Czyżewski, którego ciężarówki wożą do Niemiec artykuły spożywcze. Przy obecnych cenach za frachty to niewykonalne. Solą w oku Niemców jest to, że jeździmy tak tanio. Oni chcą zmusić do podniesienia cen. Realia są takie, że sytuacja jest trudna na rynku i frachty są jakie są.

Druga sprawa to autokary - wytykają polscy przewoźnicy i przypominają, że już płacą w Niemczech 19 procent VAT-u. Niemieccy przewoźnicy w Polsce takich opłat nie wnoszą.

Potrafią walczyć o swoje miejsca pracy. My nie potrafimy - ubolewa Maciej Kulka, przewoźnik autokarowy.

Od 1 stycznia 2015 roku w Niemczech weszła w życie ustawa o płacy minimalnej. Stawka za godzinę, która dotyczy Niemców, ale też obywateli innych państw pracujących w tym kraju, ma wynosić co najmniej 8,5 euro. Dotyczy to wszystkich pracowników w czasie ich zatrudnienia w Niemczech, niezależnie od tego, czy ich pracodawca ma siedzibę w kraju czy za granicą. Według interpretacji Berlina ma to również zastosowanie do kierowców z firm transportowych spoza Niemiec. W praktyce każda firma transportowa, której samochód przejeżdżałby tranzytem przez terytorium naszego sąsiada, musiałaby płacić swoim kierowcom odpowiednio wysokie stawki.

Po południu premier Ewa Kopacz będzie rozmawiała telefonicznie z kanclerz Merkel na temat sytuacji przewoźników. 

(j.)