Policja próbuje ustalić tożsamość osoby lub osób, które wysłały do pięciu resortów maile z informacją o podłożeniu bomby. Przez kilka godzin ministerstwa, z których ewakuowano w sumie kilka tysięcy osób, były sprawdzane przez pirotechników. Okazało się, że alarmy były fałszywe.

Zgodnie z kodeksem karnym, fałszywy alarm jest traktowany jako poważne przestępstwo. Grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Sąd może też nałożyć na sprawcę nakaz pokrycia kosztów akcji - ewakuacji, sprawdzenia pirotechnicznego, a także strat firm.
Wiadomości trafiły pocztą elektroniczną do ministerstw: infrastruktury i rozwoju, obrony, gospodarki, kultury i zdrowia. Jak poinformował rzecznik komendanta stołecznego policji Mariusz Mrozek, z pierwszych czterech ewakuowano w sumie ponad 4 tysiące ludzi.

Gmach MON sprawdzili funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej, a pozostałe - policyjni pirotechnicy. Po kilku godzinach urzędnicy mogli wrócić do pracy.

Policyjni eksperci z zakresu informatyki sprawdzają m.in., skąd fałszywa wiadomość została wysłana. Wszystko wskazuje na to, że jest to głupi żart. Policjanci pracują nad tą sprawą. Będziemy starali się dotrzeć do osoby lub osób, które mogły wysyłać takie informacje - powiedział Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji.

Z powodu mailowych informacji o bombach ewakuowano dziś również kilka urzędów skarbowych - dwa w Krakowie oraz po jednym w Gdańsku i Sopocie.

(edbie)