W Afganistanie zatrzymano już trzy osoby w związku z wczorajszym zamachem na polski patrol. Jedna z nich jest prawdopodobnie sprawcą ataku - ujawnił szef resortu obrony Bogdan Klich. W eksplozji ładunku wybuchowego zginęło trzech żołnierzy, czwarty został poważnie ranny.

Klich gościł w Kazuniu, w 2. Mazowieckiej Brygadzie Saperów, macierzystej jednostce zabitych. Minister ujawnił, że silny ładunek wybuchowy został umieszczony w kanale pod drogą "Floryda", którą patrolowali Polacy. Bomba została odpalona za pomocą kabla elektrycznego, dociągniętego tam z pobliskiej miejscowości. Jak na ironię, zadaniem zaatakowanego patrolu było skontrolowanie przepustów pod drogą, by sprawdzić, czy nie ukryto tam bomb. Tego zaminowanego w ogóle nie było na mapie. Polegli żołnierze zostali mianowani przez ministra obrony narodowej na wyższe stopnie wojskowe. Ich pogrzeb odbędzie się prawdopodobnie we wtorek.

W Afganistanie służy trzecia zmiana polskiej misji. Kontyngent, liczący do niedawna 1200 żołnierzy, jest w trakcie zwiększania, w listopadzie ma liczyć 1600 żołnierzy, którzy będą stacjonować głównie w prowincji Ghazni.

W sumie w Afganistanie dotychczas zginęło ośmiu polskich żołnierzy. W sierpniu ub. r. śmiertelnie ranny w czasie ataku na patrol został ppor. Łukasz Kurowski. Pod koniec lutego tego roku dwaj Polacy - starszy kapral Szymon Słowik i starszy szeregowy Hubert Kowalewski zginęli, gdy ich samochód wjechał na minę w pobliżu bazy Sharana w prowincji Paktika. W kwietniu, również wskutek wybuchu pod samochodem, w prowincji Ghazni zginął kapral Grzegorz Politowski. W czerwcu na minę najechał kolejny pojazd z polskim patrolem - zginął wówczas ppor. Robert Marczewski.