Rząd dzieli pasażerów kolei na lepszych i gorszych. Po decyzji premiera tylko niektóre osoby marznące na peronach i w wagonach mogą liczyć na odszkodowanie. Podziału kolej dokonuje według zasięgu poszczególnych linii.

Od ponad roku w całej Unii obowiązuje dyrektywa zgodnie z którą pasażer, którego pociąg spóźnił się o co najmniej dwie godziny, ma prawo do 50-procentowego odszkodowania. To prawo obowiązuje wszędzie, z wyjątkiem Polski. Nasz rząd uznał, że pociągi w Polsce muszą się spóźniać, więc częściowo dyrektywę uchylił. W związku z tym na odszkodowanie mogą teraz liczyć tylko pasażerowie pociągów międzynarodowych.

Z kolei osoby, które podróżują po kraju takie prawo dostaną dopiero w czerwcu, chociaż Intercity dobrowolnie i częściowo wprowadziło własny program rekompensat. W najgorszej sytuacji są jednak pasażerowie linii regionalnych - to największa grupa poszkodowanych. Oni bezterminowo odszkodowania nie dostaną, nawet darmowej ciepłej herbaty. Muszą zadowolić się tylko wzywaniem ministra infrastruktury na dywanik do premiera albo zapewnieniami ministra Cezarego Grabarczyka, że kiedyś będzie dobrze.