"Myślałem, że coś takiego może się wydarzyć w Polsce, w Niemczech, w Stanach, w każdym kraju. To był dla mnie w miarę oczekiwany, ale bardzo nieprzyjemny moment" - przyznaje w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Aleś Michalewicz. Białoruskiego opozycjonistę zatrzymano po południu w Warszawie, dwie godziny później był już wolny.

Miałem bardzo dobrą opiekę i w miarę szybko wszystko udało się wyjaśnić. Jestem wolny i mam za parę godzin samolot do Londynu. Mam nadzieję, że wszystkie moje plany się zrealizują - zaznaczył Aleś Michalewicz.

Zaznaczył, że przez cały czas zatrzymania "był traktowany tak, jak to powinno być w państwie prawa". W Białorusi decyduje jedna osoba. A decyzje mogą bardzo szybko się zmieniać. Dlatego też - jak zaznacza - trzeba tworzyć międzynarodowy mechanizm prawny, żeby współpraca organizacji policyjnych nie była wykorzystywana do zwalczania opozycji politycznej.

Białoruski opozycjonista został zatrzymany przez Straż Graniczną około 16 na warszawskim lotnisku im. Chopina. Zwolnienie Alesia Michalewicza zleciła warszawska prokuratura. Aleś Michalewicz był kandydatem w wyborach prezydenckich na Białorusi w 2010 r.

Białoruska KGB zatrzymała Michalewicza po demonstracji w Mińsku w dniu wyborów prezydenckich. Władze postawiły mu oraz kilkudziesięciu innym osobom zarzuty zorganizowania masowych zamieszek i zniszczenia majątku o wartości kilkunastu milionów białoruskich rubli.

Przez blisko dwa miesiące trzymano go w areszcie. Po wyjściu na wolność przyznał, że był torturowany. Ogłosił też publicznie, że aby wydostać się z aresztu, podpisał zobowiązanie do współpracy z KGB.

W nocy z 13 na 14 marca, wbrew wydanemu przez władze zakazowi wyjazdu z kraju, Michalewicz opuścił Białoruś.