Nie oświadczenia lustracyjne, a publikowanie informacji z teczek – tak wg posłów ma wyglądać lustracja. Gdyby zmiany obowiązywały, do afery z „szantażem lustracyjnym” by nie doszło. Ale najpewniej napiętnowana wcześniej Zyta Gilowska nie zostałaby w ogóle wicepremierem.

Premier i parlamentarzyści lustrację Zyty Gilowskiej nazywają polityczną grą. Sam PiS proponuje, by zlikwidować instytucję Rzecznika Interesu Publicznego i sąd lustracyjny. Czy gdyby takie właśnie zmiany były wprowadzone wcześniej, doszłoby do afery z „szantażem lustracyjnym”?

Skandalu by nie było, ale najpewniej nie byłby także wicepremier Zyty Gilowskiej. Informacje o niej byłyby bowiem znane od lat – od momentu, kiedy została posłem. - Nie wszystkie materiały w archiwach muszą kompromitować te osoby prawda? - argumentuje poseł Arkadiusz Mularczyk z PiS.

Jednak sąd lustracyjny – którego likwidację postuluje Prawo i Sprawiedliwość – nie każdego, kto ma teczkę, uznaje za agenta, a opinia publiczna jest bezwzględna. Należy więc wątpić, czy PiS powołałby na stanowisko wicepremiera osobę zarejestrowaną jako TW „Beata”. Gilowska co prawda mogłaby bronić swojego dobrego imienia w sądzie cywilnym, ale to zajęłoby lata.

Zyta Gilowska została posądzona przez Rzecznika Interesu Publicznego o kłamstwo lustracyjne. W związku z tym Kazimierz Marcinkiewicz odwołał ją ze stanowiska wicepremiera i ministra finansów. Sama Gilowska odpiera zarzuty i twierdzi, że padła ofiarą „szantażu lustracyjnego”.

Czy wniosek Rzecznika Interesu Publicznego w sprawie Zyty Gilowskiej to jednostkowy przypadek, czy początek serii, która w najbliższych miesiącach będzie wstrząsać naszym życiem publicznym? Jak długa jest lustracyjna poczekalnia? Wiadomo, że poprzedni rzecznik, sędzia Bogusław Nizieński, odchodząc z urzędu, zostawił swojemu następcy ponad pół tysiąca budzących - jego zdaniem - wątpliwości oświadczeń lustracyjnych. Posłuchaj relacji reportera RMF FM Tomasza Skorego: