Aż siedem tysięcy stanowisk do obsadzenia w dużej części przez polityków i ich rodziny. Oto jaką wartość ma Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Kto w końcu skruszy ten KRUS? - pytają ekonomiści. Kolejne rządy na rolniczej kasie łamią sobie zęby, albo tylko się usprawiedliwiają, w rzeczywistości chcąc ugryźć spory kęs dla siebie.

Ludowcom potrzebny jest KRUS, by dbać o swój elektorat i stroić się w piórka obrońców rolników. Przekonują, że jak długo istnieje, tak długo rolnicy nie będą musieli płacić składek. Okazuje się, że jest też przystanią dla polityków drugiego szeregu i ich rodzin. Dyrektor warszawskiej centrali zadbał o etaty dla swojego syna, jego narzeczonej i jej matki. Doradca prezesa o posadkę dla syna, kochanki i jej córki.

Jarosław Kalinowski bagatelizuje ten nepotyzm, bo jak mówi, trwa on od lat: Nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnością PSL za ten zastany stan rzeczy.

Reforma KRUS leży odłogiem. Premier Donald Tusk z miesiąca na miesiąc grzmi, że daje ministrowi rolnictwa ostatni tydzień. Platforma Obywatelska tylko urzędowo oburza się na doniesienia w sprawie rolniczego ubezpieczenia.

Do KRUS-u ma ruszyć dzielna pani minister Julia Pitera i prześwietlić te rodzinne związki. Można w ciemno założyć, że skończy się wstrząsającym, ale supertajnym raportem, zapewne o porażających ustaleniach, jak np. te o spinkach do koszuli kupionych na rządową kartę kredytową.