Ratownicy nie wznowią akcji poszukiwawczej w Górach Izerskich. Wczoraj po dramatycznym telefonie bezskutecznie przez kilkanaście godzin szukali małżeństwa. Kobieta dzwoniąca z zastrzeżonego numeru zdążyła powiedzieć, że jest na Polanie Jakuszyckiej, a obok leży jej mąż i nie oddycha. Potem kontakt z nią się urwał.

Ratownicy wciąż nie mają żadnych dowodów na to, że ktoś rzeczywiście zaginął, że trzeba kogoś szukać. Niestety, do tej pory nikt nie zgłosił zaginięcia. Nie alarmuje ani rodzina, ani żaden właściciel pensjonatu czy hotelu w górach - ratownicy nie odebrali żadnego sygnału o tym, by ktoś z gości nie wrócił na noc po wycieczce w góry.

Na razie ten przypadek został zakwalifikowany jako fałszywy alarm - tłumaczy naczelnik karkonoskiej grupy GOPR. Jeżeli dostaniemy jakiś sygnał, że powinniśmy ruszyć z pomocą, zrobimy to. Ale na razie takiego nie ma - przyznaje w rozmowie z dziennikarką RMF FM Barbarą Zielińską.

Jak udało się jej dowiedzieć, policja zakończyła procedury związane z namierzaniem telefonu. Wiadomo, że rozmowa nie została nagrana, bo kobieta dzwoniła nie bezpośrednio do GOPR-u, a do ratowników na Polanie Jakuszyckiej.

Wczoraj w górach małżeństwa szukało 15 ratowników karkonoskiej Grupy GOPR i kilku ratowników z czeskiej horskiej służby. Zdążyli przeszukać kilkanaście kilometrów kwadratowych Polany Jakuszyckiej. Ponieważ zapadł zmrok i w górach mocno padał śnieg, ratownicy zdecydowali o przerwaniu akcji. Uznali, że w tych warunkach dalsze poszukiwania są niebezpieczne.

Oszacowano, że koszt 10 godzin poszukiwań może wynieść nawet 50 tysięcy złotych.