Były minister obrony w rządzie PO komentuje kłótnie prezydenta Stanów Zjednoczonych z resztą przywódców Sojuszu podczas szczytu NATO. "Nigdy do tej pory prezydent USA nie był krytykiem Sojuszu" - mówi w rozmowie z RMF FM Bogdan Klich. Jego zdaniem, spór może otrzeźwić Europejczyków, ale nie rozbije Sojuszu. Zgłoszony przez Donalda Trumpa postulat podniesienia wydatków na obronności Klich nazywa „wejściem smoka” złagodzonym przez późniejsze rozmowy. Gorący temperament amerykańskiego prezydenta łagodzi jego otoczenie - uważa były minister.

Grzegorz Kwolek, RMF FM: Panie senatorze, co pan sądzi o przywitaniu, jakie zgotował Donald Trump innym państwom NATO, mówiąc i o stosunkach Europy z Rosją i o poziomie wydatków na kwestie zbrojeniowe. Czy to jest dobry początek szczytu NATO?

Bogdan Klich: To było wejście smoka znaczenie mocniejsze niż to przed rokiem podczas pierwszej wizyty prezydenta Trumpa w Brukseli, kiedy też w sposób jednoznaczny i twardy mówił na temat zwiększenia wydatków obronnych przez państwa europejskie. Można było się spodziewać w związku z tym poważnych kontrowersji, ale na szczęście z upływem godzin i minut one były stopniowo łagodzone, aż wreszcie po godzinie 17:00, jak została wydana deklaracja brukselska, to zobaczyliśmy w niej pewien sposób i stabilność tą, o którą zawsze podczas szczytów NATO-wskich chodzi.

Czy to mogło być przebudzenie dla Europy, że ten Sojusz Transatlantycki jednak nie będzie oparty przede wszystkim na Stanach Zjednoczonych, a państwa europejskie muszą zdecydować się na większy wkład ze swojej strony, także finansowy i zbrojeniowy?

A to jest fundamentalne pytanie, które sobie wszyscy stawiamy, dlatego że nigdy do tej pory od roku 1949, kiedy został założony Sojusz Północnoatlantycki, prezydent Stanów Zjednoczonych nie był krytykiem sojuszu, zawsze prezydent Stanów Zjednoczonych był liderem sojuszu. Zawsze Ameryka stała na czele sojuszu bez względu na to, czy to była zimna wojna czy po zimnej wojnie. Bywali tacy prezydenci, którzy podejmowali błędne decyzje, ale zawsze jednak oni nadawali ton sojuszowi, a prezydent Trump jest pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który poddaje publicznej krytyce sojusz. Na szczęście wokół prezydenta Stanów Zjednoczonych są doświadczeni politycy, a wcześniej dowódcy, jak gen. James Mattis sekretarz obrony, jak dowódcy strategiczni amerykańscy i jak wreszcie inni politycy i dowódcy europejscy, którzy stabilizują nastroje i stąd ta deklaracja brukselska. Jak się w nią wczytać, to ona jest tradycyjna w treści i niezwykle ważna w tym, co pisze na temat zagrożeń. Bo w tej deklaracji znajdziemy na pierwszym miejscu bardzo rozbudowaną ocenę zagrożeń ze strony Rosji, co z punktu widzenia takiego kraju jak Polska jest tylko potwierdzeniem, że sojusz właściwie jak my ocenia zagrożenia zewnętrzne dla bezpieczeństwa krajów członkowskich.

Prezydent Duda dwa razy krótko, bo krótko, ale miał się spotkać z prezydentem Trumpem. Podobno rozmawiali o możliwym poszerzeniu współpracy wojskowej także w zakresie sprzętu w zakresie obecności amerykańskiej na terenie Polski. Myśli pan, że są realne szanse na dywizję pancerną stale obecną w Polsce?

Nie wiemy, o czym prezydenci rozmawiali, bo było to tylko zdawkowe spotkanie. Ubolewam nad tym, że do tej pory prezydent Duda nie był przyjęty przez prezydenta Trumpa w Białym Domu. Natomiast najważniejsze z tej rozmowy jest chyba to, że mamy do czynienia z końcem tego niespodziewanego, bo przecież wcześniej nigdy się nie zdarzył, kryzysu w stosunkach polsko-amerykańskich spowodowanych niebezpieczną ustawą o IPN. Nigdy wcześniej w stosunkach pomiędzy Warszawą a Waszyngtonem nie dochodziło do takiego kryzysu jak w styczniu tego roku. Przyjeżdżali do Waszyngtonu rozmaici wysocy politycy z różnych krajów: Litwy, Łotwy, Estonii, Rumuni i byli przyjmowani przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, a prezydent Rzeczypospolitej Polskiej nie był przyjmowany w Białym Domu, co świadczyło tylko o tym, że w stosunkach polsko-amerykańskich jest poważny kryzys. Mam nadzieję, że ta krótka rozmowa prezydenta Dudy z prezydentem Trumpem kończy ten kryzys, bo on nie służy dobrze interesom Polski.

Inna ważna inicjatywa, która pojawiła się w trakcie szczytu w Brukseli, to inicjatywa 4x30. Minister Błaszczak zapowiada, że Polska będzie uczestniczyć w tej inicjatywie: 30 batalionów zmechanizowanych, 30 eskadr powietrznych i 30 okrętów bojowych. Czy mamy jakieś komponenty w tym momencie, które byłyby gotowe do uczestniczenia w takiej inicjatywie?

No tak, przez wiele, wiele lat zgłaszaliśmy do NATO właściwy wkład ze strony Polski i tu zarówno, jeśli chodzi o komponent ze strony lotniczej, komponent morski, jak i również komponent lądowy, nasze wojska specjalne, mają szczególny status i cieszą się dużym zaufaniem ze strony partnerów amerykańskich. Uważam, że nie tylko sama inicjatywa jest niezmiernie ważna dla bezpieczeństwa Polski, ale także Polska może w nich uczestniczyć i to jest logiczny ciąg zdarzeń, który rozpoczął się podczas szczytu w Newport przed czterema laty, kiedy jak pamiętamy po agresji Rosji na Krym i na Donbas sojusznicy stworzyli tak zwaną Szpicę, czyli te siły natychmiastowego reagowania, której do tej pory brakowało. Później postanowili rozwinąć program wzmocnionego Enhanced Forward Presence, czyli wzmocnionej wysuniętej obecności, czyli obecności batalionów NATO-wskich na terytorium Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, a teraz do tego dodają główne siły wzmocnienia, które miałyby przyjść w ciągu 30 dni, bo w ciągu 30 dni miałyby osiągnąć gotowość bojową z odsieczą, gdyby którykolwiek z krajów NATO-wskich był zagrożony, a zatem to jest istotny krok naprzód. I jest czwarte 30, o którym pan redaktor nie wspominał, czyli 30 dni na gotowość tych trzech komponentów siły wzmocnienia.

Przy okazji w tle szczytu NATO znowu pojawiają się pytania o programy modernizacyjne w polskiej armii. Minister Błaszczak w trakcie spotkania z prasą wymieniał priorytety dla polskiej armii, którymi mają być: przyspieszenie między innymi programu śmigłowcowego. Jak pan ocenia to, co się dzieje wokół tego programu, bo w dalszym ciągu po ponad dwóch latach stoimy w miejscu, jeżeli wręcz nie cofnęliśmy się?

No oczywiście, że cofnęliśmy się, dlatego że przygotowany na koniec urzędowania poprzedniego rządu program pozyskania różnego rodzaju śmigłowców dla Polskich Sił Zbrojnych został wyrzucony do kosza i to z politycznie dramatycznym skutkiem. Raptownie pogorszyły się stosunki pomiędzy Warszawą a Paryżem, który przez ostanie lata bardzo mocno wspierał nasze bezpieczeństwo narodowe. Potem się okazało, że mamy mieć dwa, osiem a potem jedenaście śmigłowców w kolejnych latach, co deklarował minister Macierewicz. Z tego nic nie wyszło. Okazało się, że program śmigłowcowy wcale nie jest taki ważny, jeżeli brać poważnie słowa wypowiedziane przez ministra Kownackiego. W związku z tym, jeżeli cokolwiek zdarzy się jeszcze w sprawach programu śmigłowcowego - a musi się zdarzyć, bo to jest jeden z pięciu najważniejszych programów modernizacyjnych dla Polski - to tylko będziemy się z tego cieszyć. Problem w tym, że dwa i pół roku zostały bezpowrotnie utracone, a czasu jest ciągle mało. Natomiast NATO stawia na gotowość sił, mobilność sił i zdolność tych sił do przerzutu i to jest podstawowy element współczesnego pola walki. Siły muszą być zdolne do szybkiego przerzucania z miejsca na miejsce i tu nie chodzi o misje ekspedycyjne, ale chodzi także o misje obrony terytorium kraju. W związku z tym, brak tego programu śmigłowcowego i wycofanie modernizacji w tym zakresie, jest wielkim grzechem obecnej ekipy rządzącej.

Ciężko na koniec rozmowy o szczycie NATO nie wrócić do kwestii relacji z dwoma wschodnimi sąsiadami sojuszu, mam na myśli Rosję i Ukrainę. Donald Trump deklaruje, że jakaś forma porozumienia z Rosją jest potrzebna. W poniedziałek mają się spotkać w Helsinkach. Co pan o tym sądzi?

Przede wszystkim dobrze jest, że prezydent Poroszenko został zaproszony na szczyt, bo przypomnijmy Węgry, które mają dobre stosunki z Rosją, czyniły wiele, aby zablokować obecność Ukrainy na tym szczycie. Na szczęście udało się obejść tą blokadę dla oficjalnego posiedzenia komisji Ukraina-NATO i zaprosić Ukraińców na szczyt. Obecność prezydenta Poroszenki jest niezmiernie ważna i podtrzymuje poparcie NATO dla Ukrainy. To może być istotna presja na prezydenta Trumpa, żeby nie dokonywał żadnego handlu ponad głowami zainteresowanych stron. Będę patrzył na ustalenia helsińskiego spotkania Putina i Trumpa z wielką uwagą tak, aby nie powtórzyła się sytuacja z czasów wielkiej wojny, kiedy to prezydenci Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego w końcówce przed upadkiem Związku Radzieckiego negocjowali coś w imieniu obu wspólnot. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie jest upoważniony do tego, aby dokonywać dealu z Putinem w sprawie Ukrainy.

(j.)