„Komórki do wynajęcia” - tak nazywa się dziecięca zabawa, której specjalną, koalicyjną odmianę obserwujemy właśnie w polityce. Wczoraj poznaliśmy pakiet decyzji personalnych, obejmujących NBP i władze telewizji. Skojarzenia z komórkami do wynajęcia byłoby nawet zabawne, gdyby nie mocno zmienione zasady gry i znacznie poważniejsze konsekwencje.

U dzieci polega to na tym, że np. pięcioro graczy na umówiony znak stara się zająć któreś z 4 krzeseł. Kto się nie załapie – odpada. W kolejnej turze krzeseł ubywa – znowu ktoś odpada i tak do wyłonienia zwycięzcy z jednym krzesłem.

Koalicyjna odmiana gry polega jednak na tym, że krzeseł jest znacznie więcej niż graczy i to graczy zamiast ubywać – przybywa. Gracz z PKO BP przesiada się szybko do NBP i zwalnia miejsce dla byłego premiera, który dołącza do gry, bo siedział dotąd na zydelku.

Dwa wolne miejsca w Trybunale zajmują gracze z Rady Nadzorczej Telewizji i do Rady trzeba dobrać nowych. Za chwilę pojawi się tam kolejne wolne miejsce i znowu się dobierze.

Przesiadki często odbywają się nocą, chociaż jak u dzieci na umówiony sygnał, w koalicji nazywany „przypadkowa zbieżnością czasową”. Najistotniejsze różnice to jednak to, że w koalicji wygrywa ten, kto zajmie najwięcej krzeseł. I że krzesła są znacznie ważniejsze.

Tomasz Skory

RMF FM