Prezydencki samolot, który rozbił się pod Smoleńskiem, lądował na autopilocie. W kokpicie były dwie postronne osoby, jedna z nich to dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik.

Wczoraj Międzypaństwowy Komitet Lotniczy ogłosił wstępne wyniki prac komisji badającej przyczyny wypadku 10 kwietnia. Jednak informacja o włączonym pilocie pojawiła się na stronach internetowych komitetu, już po konferencji prasowej zorganizowanej dla dziennikarzy. Z imienia i nazwiska nie wymieniono też osób spoza załogi, które weszły do kokpitu. Identyfikacja jednej z nich jeszcze trwa.

Raport Rosjan nie satysfakcjonuje polskich pilotów. Wynika z niego, jakbyśmy byli wariatami, którzy latają wbrew wszelkim regułom bezpieczeństwa - mówią w rozmowie z Gazetą Wyborczą.

Z raportu MAK wynika, że wojskowy pilot leciał na łeb na szyję, wbrew wszelkim zasadom bezpieczeństwa, narażając życie pasażerów i swoje - podkreśla oburzony pilot z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. A naszej jednostce przypnie się łatkę wariatów. Arek (kpt. Arkadiusz Protasiuk, dowódca załogi Tu-154) był najspokojniejszym człowiekiem na świecie, wyważonym. Nigdy nie zrobił niczego przeciwko procedurom.

Mieli prawo podjąć próbę podejścia do lądowania - dodaje jeden z oficerów 36. Pułku. Zejść na wysokość decyzyjną, a wtedy, kiedy pilot przekonuje się, że nie wyląduje, odchodzi znów do góry. Byli poniżej tej wysokości, ale rosyjski raport wciąż nie odpowiada na pytanie: dlaczego.

O co chodzi wojskowym lotnikom, precyzyjnie wyjaśnia były pilot wojskowy Michał Fiszer, jednocześnie kolega gen. Andrzeja Błasika, który zginął w Smoleńsku.Rosjanie podali, jaka była widoczność. To prawda. Ale nie poinformowali, jaką informację o panującym na lotnisku ciśnieniu przekazali załodze tupolewa - tłumaczy Fiszer. A to klucz do odpowiedzi na pytanie, czemu byli tak nisko. Bo właśnie na podstawie informacji o ciśnieniu pilot ustawia przyrządy służące do określenia pułapu maszyny podczas podchodzenia do lądowania.

MAK przyznał też, że czarne skrzynki zarejestrowały w kokpicie głosy osób, które nie były członkami załogi tupolewa. Jedną z tych osób był gen. Błasik. Łatwo sobie resztę dopowiedzieć: trzygwiazdkowy generał za plecami i każe lądować - mówi jeden z wojskowych lotników. Tyle że Błasik, którego znałem bardzo dobrze, to nie był facet, który jak coś powiedział, to nie było dyskusji. Jedyne, co niepokoi w tych informacjach, to fakt, że takie "wycieczki" do kabiny pilotów mogą dekoncentrować załogę.

Koledzy generałowie zapewniają: - Błasik był gwarantem, że nikt nic nie nakaże pilotowi. Choć oczywiście obecność dowódcy może deprymować pilota. Jeśli gen. Błasik coś by im kazał, to najwyżej, by absolutnie nie lądowali w Smoleńsku - twierdzi Fiszer. - Szkoda, że tego nie zrobił.